... (20.02.2001)

Nawet ich. nie widuję.
Wymykają się pod osłoną nocy.
Gdy tylko zmęczony zgiełkiem
przysiądę na chwilę.
Na delikatnej materii skrzydeł
moich Aniołów - ulatują.
Wczepiając się koniuszkami palców
w puszyste biele. Moje sny.
Zostaję sam.
Wtedy raz jeszcze spróbować mogę
poskładać w całość - siebie.
Potem coś tam mówię.
Coś tam piszę. Targam
i w przepastny wrzucam kosz.
Wstaję. Podchodzę do okna.
Zostawiając znamiona swej niecierpliwości
pośród starannie ułożonych arkuszy papieru.
I z utęsknieniem – czekam ich powrotu.
Zasypiam,
Przychodzą nad ranem.
Pijane nocą. Nawet ich nie widuję,
Swe zmęczone głowy
do puchowych poduszek przykładają.
A gdy już do okien zastuka słońce –
wymykam się ukradkiem.
Po cichu – nie chcąc zbudzić
zmęczonych nocą
snów.
Spaceruję ulicami. Patrzę.
Uczę się ludzi. Na pamięć.
Do domu zaś wracam późną nocą.
Gdy tylko zmęczy zgiełk.
I tak żyjemy obok siebie.
Nie widując się wcale.


Godło: R.ViDiS