... (27.08.2000 nie wiadomo)

JUŻ CZAS PODNIEŚĆ SIĘ Z ZIEMI,
JUŻ CZAS BRUKOWANE RWAĆ ULICE,
STŁUMIONY KRZYK WYRZUCIĆ Z PŁUC,
JUŻ CZAS.
JUŻ CZAS NIEBOSIĘŻNE WZNOSIĆ BARYKADY,
JUŻ CZAS GMACHY BURZYĆ KRYSZTAŁOWE,
I STOSY PALIĆ NA PRZEDMIEŚCIACH.
JUŻ CZAS.
KU ZATRACIE POPROWADZIĆ TYCH CO DZIELĄ.
NAZWAĆ TYCH CO POTĘPIAJĄ.
JUŻ CZAS.
I TYLKO NIENAWIŚCI NIE ZWALCZAJ NIENAWIŚCIĄ,
TERRORU – TERROREM,
ABSURDU – ABSURDEM.
BO NIE ODKUPI KREW NA FASADACH DOMÓW,
KRWI BRACI, SIÓSTR, MATEK, - NIE ODKUPI.
STRACHU PRZED METALICZNYM DŹWIEKIEM
NIE ZMAŻE.
GŁUCHEGO CZASKU KOSCI ŁAMANYCH
KOLBAMI KARABINÓW.
NIE ROZGRZESZY.
MIMO TO - NIENAWIŚCI NIE ZWALCZAJ NIENAWIŚCIĄ,
TERRORU – TERROREM,
ABSURDU – ABSURDEM.
JUŻ CZAS.
GDY DO KOŃCA ROZLEJE SIĘ CZERŃ,
GDY ZAŚNIE NIESWIADOME SWEJ ZGUBY,
MIASTO.
SPOŚRÓD ZATĘCHNIAŁYCH KAMIENIC,
NA ŚWIATŁO DZIENNE,
NA ŚMIERĆ BOGOM I PAPIEŻOM,
NA ŚMIERĆ POLITYKOM I ŻANDARMOM.
WZNIEŚĆ SIĘ,
PONAD MURAMI WIĘZIEŃ, KOSZAR
I CMENTARZY.
JUŻ CZAS.

... (31.08.1999 Bielsko-Biała)

CIĄŻY MI TA POLSKOŚĆ,
DEFILADY KRZYŻY BEZCZESZCZONYCH
DŁOŃMI – BRUDNYMI JESZCZE WĘGIELNYM PYŁEM,
TYM, CO Z KRWIĄ NA WPÓŁ SIĘ MIESZA,
Z ZAPACHEM ROBOTNICZYCH DZIELNIC I BURDELI.
TUTAJ WSZYSTKO JEST HOLOCKAUSTEM.
TUTAJ NAWET ŻYCIE JEST ZBRODNIĄ.
I CI LUDZIE - SĄ JAK PREPARATY,
W SZKOLNEJ PRACOWNI BIOLOGII,
Z TYMI SWOIMI KRZYWDAMI,
ZATOPIONYMI W FORMALINIE.
CIĄŻY MI TA POLSKOŚĆ,
MIEJSCA OŻYWIANE ROCZNICAMI,
PEŁNYCH POMNIKÓW I PUSTYCH SŁÓW,
TYCH CO W USTACH ROSNOM. DŁAWIĄ.
KALECZĄC ROZUM I TARGAJĄC WNĘTRZNOŚCIAMI,
SPALONYMI TANIM ALKOHOLEM.
UPADLA MNIE I ODCZŁOWIECZA.
BÓG, HONOR, OJCZYZNA, HISTORIA, NARÓD
NARÓD – KRAJ. KRAJ – NARÓD.
NARÓD – SYMBOL. NARÓD – OFIARA.
I TYLKO DLA CZŁOWIEKA JUŻ MIEJSCA TAK MAŁO.
POMIĘDZY POLSKOŚCIĄ I PATRIOTYZMEM,
POMIĘDZY SZLACHECKO-CHŁOPSKA DUMĄ.
POMIĘDZY SZPALERAMI MILICJANTÓW,
POMIĘDZY POCISKAMI WYPLUWANYMI,
W TYCH CO PODCZAS DEFILAD,
KRZYŻE BEZCZESZCZĄ WĘGIELNYM PYŁEM.
A JA CHCIAŁBYM TYLKO UCIEC,
SPOD UWAŻNEGO SPOJRZENIA ŻANDARMÓW,
BY PROSTA DROGĄ – KU OCZYSZCZENIU
DOBIEC.
I NIE DRŻEĆ GDY USŁYSZĘ ZA PLECAMI.
„PATRZ TO PRZECIEŻ POLAK.”
JESTEM NIM – LECZ CIĄŻY MI TA POLSKOŚĆ...

... (29.07.1999 Bielsko-Biała)

Gdzieś na skraju dwóch światów
Spotkać nam się przyjdzie, łamiąc
Gładkie tafle luster kryształowych.
Poustawianych nie wiadomo przez kogo.
A to przecież takie głupie,
A to przecież niemądrze tak.
I nieprzyzwoicie trochę.
Ot Chimery figle nam płatają.
Nęcą.

A przecież gdzieś na skraju dwóch światów
Niczym w rzece skąpiemy się,
Obmywając utrudzone twarze
W cierpkich łzach Boga.
Tam spotkać się nam przyjdzie.
Choć to takie banalne przecież.
Trochę jak życie.
Ot, dola człowiecza w ziarnku piasku
Zamknięta - dla niego perłą, światem.
Choć zdeptany - niczym niedopałek.
Niechcący. Dogasa
Tli się jeszcze, lecz już wkrótce.....

I gdy na skraju dwóch światów
Spotkać się nam przyjdzie, łamiąc
Tratując w tańcu ołtarze
Starych bóstw
Powiem Ci niemądrze, nieprzyzwoicie,
Jak tęskniłem nieskromnie, chimerycznie.
A Ty, swoją w wielkie grochy
Poprawisz sukienkę. Zawstydzisz się.
I już z głową w chmurach,
Po nie rzeczywistym przepłyniesz moście
Na moją stronę
Życia.

... (16.07.1999 Bielsko-Biała)

A może świat zatracił się już całkiem.
W pogoni za tym, co niedoścignione.
W wyścigu do nauk naiwnych.
Wzorów, wyjaśnień, tez i antytez.
A może „człowiek” wcale nie brzmi dumnie.
Może ktoś tę dumę wtłoczył w jego głowę.
W bezlitości - Zapominając o cierpieniu.
O bólu, co w rozpacz się przeradza.
I choć już nawet myśl pochwycić chcemy.
I Boga w szczerozłotej usidlić klatce.
Choć odpowiedź na wszystko mamy
Tak niewiele znaczącą, tak nieistotną.
Jeszcze przecież krok wstecz możemy zrobić.
Jeszcze nie wszystkie mosty nadpalone.
Zanim w tańcu, w obłędu korowodzie
Zgubimy swe twarze, prawdziwe oblicza.
Bo nie znaczę nic, ni świat, ni zatrata.
A pogoń, a pęd? Ot wirowanie!
Co w kierat nas wciąga z taką prostotą.
By z mozołem utrzymać dusze na postronkach.
Niczym i sam człowiek - istota nierozumna
Której nawet granicę rozumu pojąć tak trudno.
Choć zniewolić tak prosto, ubezosobowić.
Jedynie strach znajdując na usprawiedliwienie.
A przecież cofnąć się - to jak w przepaść skoczyć.
A na dnie jej już tylko zrozumienie.
Tam wiatr tańczy rozwiewając zwątpienie.
Więc może krok jeden zaledwie wystarczy
By myśl umarła ta niepokojąca.
Że może świat zatracił się już całkiem.

... (07.11.1999 Bielsko-Biała)

Zawsze bratu-brat

Długo nie pisałem do Ciebie,
ktoś na mieście mówił mi,
że nietęgo z Tobą.
Pieniądze rozeszły się,
trochę jak przyjaźnie, szybko i bezpowrotnie.
Nawet nie wiem gdzie Cię szukać.
Spacerowałem wczoraj do późnej nocy,
odwiedzałem te wszystkie miejsca,
które jeszcze niedawno coś znaczyły
dla nas.
Na próżno.
Długo nie pisałem do Ciebie,
wiesz ta cała gmatwanina ludzkich losów.
Może dlatego - sam już nie wiem .
A teraz tak trudno myśli zebrać,
tak trudno wrócić.
Pogodzić się ze światem.
Tak trudno .
Więc wybacz, że długo nie pisałem .
Pamiętam, bo jakże zapomnieć.
Choć.. Może tak byłoby lepiej.
Może wtedy mógłbym beznamiętnie,
przemierzać tafle dworców.
Nie oglądając się za siebie,
Nie szukając w tłumie twarzy,
znajomej.
Na próżno!
I wyrazy i zdania całe na próżno!
I niedopowiedzenia i cisza na próżno!
My- sami z tamtego czasu.
Jeżeli nie odpowiesz, będę wiedział,
że tam gdzie jesteś
- nie pisze się listów.
I kartek świątecznych się nie wysyła.
Jeżeli zaś będziesz mógł - napisz.
Odpowiedz na pytań całą masę,
wątpliwości.
Zapytaj Miłosiernego Boga.
Dlaczego potrzebował Cię bardziej...
Niż ja
... Tak wiele dałbym byś żył,
nawet swoje życie ofiarowałbym...
Bogu.
co w swych wyborach,

... (06.05.1999 Bielsko-Biała)

Zrozum prawdę,
i proszę nie pytaj,
nie pukaj do obcych drzwi,
z pozdrowieniami.
Bądź!
I nie licz łez,
nie składaj myśli,
w szufladach zapomnienia,
zakurzonych.
Bądź!
Treścią i odpowiedzią,
pytaniem i słowem,
co na wiatr rzucone,
niczym liść - ulatuje.
Bądź!
Gestem ręki spragnionej dotyku,
braterskim dłoni uściskiem,
ciepłym pocałunkiem,
ust. - Bądź!!
I wyrwij zdanie,
wyrwij myśl spłoszoną.
nie bój się -
Bądź!
A kiedy już po za czasem,
zawiniemy swoje niedopowiedzenia,
porzucając sterty mądrych książek,
i małych dramatów wyświechtanych
do bólu.
Nie poznamy się,
nie odnajdziemy,
nie odpowiemy.
Bądźmy tylko świadomością
nocy spóźnionej.

... (10.10.1994 Bielsko-Biała)

Mam dosyć wielkich słów,
porzucanych na wiatr, pod wiatr, z wiatrem,
za dwadzieścia dziesiąta rano.
Jak bardzo wielkich słów mam dość,
tych w treści nie zawsze realnych,
tych ciepłych tylko ot tak na pozór.
Wielkich twarzy zasypiających na moim telewizorze,
ekranowych postaci, nieprzebytych dróg,
westchnień tak dawno wyblakłej ciszy.
Mam dość poranków zroszonych odejściami,
nudzenia się w samotności płaskiej
i snów erotycznych mam dość.
Zniechęcony od zeszłej środy.

... (10.10.1994 Bielsko-Biało)

Kiedy tak bardzo nie opieram się,
przed pytaniem żadnym nieumyślnie,
jestem,
jaki jestem,
lecz jestem.
Dla świtu, co poszarzał,
a może i dla nocy trochę,
jestem jaki jestem,
i trochę taki, że nie ma mnie,
wtedy kiedy powinienem właśnie być.
Kiedy tak bardzo nie opieram się,
przed odpowiedzią rzucona w przestrzenie.
Błękitu.

... (09.10.1994 Bielsko-Biała)

W deszczowe popołudnie niespokojne,
przymykam oczy zmęczone patrzeniem,
zasypiam.
W dzień pochmurny, niepokojący,
myśli staram się złożyć w całość,
bez ciebie.
Oskarżając się,
w samym środku i na zewnątrz trochę,
ja i moje paranoje.

... (09.10.1994 Bielsko-Biała)

Podzielili,
trochę formę i trochę treść,
przeorali nas prawami do doskonałości,
dążeniem.
Podzielili,
bardziej mnie, mniej ciebie,
o piętnastnej minut trzydzieści pięć,
w plagiatowym westchnieniu ciszy.
Podzielili,
braci i przyjaciół,
wrogów i przyjaciół,
maski i twarze,
odznaki i ordery.
Za chwałę,
za dwadzieścia pięć czwarta.
Przyjacielu podzielili nas.

... (09.10.1994 Bielsko-Biała)

W deszczowe popołudnie niespokojne,
przymykam oczy zmęczone patrzeniem,
zasypiam.
W dzień pochmurny, niepokojący,
myśli staram się złożyć w całość,
bez ciebie.
Oskarżając się,
w samym środku i na zewnątrz trochę,
ja i moje paranoje.

... (09.10.1994 Bielsko-Biała)

A na przystankach już tylko ludzie,
w nadziei na nadejście jesieni,
rozprawiają o treści doskonałej.
A na przystankach marzną lubieżnicy,
z rękoma w kieszeniach pokonywują siebie,
odległości nieprzebyte dotąd,niepokorne.
A na twarzach przystankowych ludzi,
składają się życzenia same,
tak bardzo oczywiste-realne-ciepłe.
A w moim mieście na przystankach,
umiera i rodzi się nowe życie,
sobotnio-niedzielne rojenie.

... (06.10.1994 Bielsko-Biała)

Jednak kocham te spacery w samotności,
po jeszcze pustym lesie,
po łące zroszonej wczorajszym płakaniem.
Jednak to właśnie westchnień pragnę,
tych w środku nocy pochmurnej,
tych nad ranem upojnym.
Jednak to właśnie ciebie brakuje,
tu i teraz, kiedy wiem, że czarno-biał0,
zrobiło się w mojej przestrzeni udawanej.

... (05.10.1994 Bielsko-Biała)

Pomysłów kilka zaledwie,
w arkę składam przymierza,
a potem już tylko na ulicę,
wychodzę, wypływam.
Słów kilka zaledwie,
w jedną całość sklecam,
a potem już tylko w zwątpieniu,
usypiam swoje niemówienie.
Ipotem już tylko twarze,
wizerunki moich własnych snów,
zamykam wyruszając,
na wojenną wyprawę Pijanego Boga.

... (05.10.1994 Bielsko-Biała)

Na samym końcu z pustą twarzą,
zamykam się w wezwaniu ciszy,
w plastykowym westchnieniu.
Kiedy meczę się udawaniem,
oddychaniem i pokonywaniem,
swoich własnych pomysłów.
A potem już tylko śpiew prawych,
co przed niesprawiedliwymi,
uciekają w pieśń najprawdziwszą.
Kiedy z oczyma zamkniętymi,
modlą się w kościołach dawno opuszczonych,
przez nawet tych najświętszych.
Ja przed ulicą stroniący,
ja nieprzyzwoicie męczący,
ja nieprzestawający.
Bóg.

... (02.10.1994 Bielsko-Biała)

A później już tylko rozmowy głębią straszące,
na ławce pomiędzy blokami.
Prośby i błagania o jedną tylko chwilę...
przepychu udawanego z pokory bardziej,
aniżeli z chęci znajdowania się.
A później już tylko telefony głuche,
straszenie się słowami, wielkimi słowami,
na ławce, pośby, błagania na ławce.
i grzanie co sobotę w doborowym towarzystwie.
młodych gniewnych.

... (30.09.1994 Bielsko-Biała)

A potem już tylko śpieszne samochody,
już tylko trzask drzwi zamykanych nad ranem,
kiedy spotykając na schodach twojego chłopaka,
chowam się w butelce na mleko.
A potem już tylko trzask drzwi zamykanych,
i wyobrażenie tej atmosfery, ciepłowej.
Kiedy całujesz go ot tak po prostu,
choć nigdy tak jak mnie.
W butelce na mleko, doskonałej formie,
zamykam swoje wyuzdane perwersje,
całując twoje kanciaste pośladki,
tuż przed nadejściem kolejnego kochanka.
Na wycieraczce,
w samochodzie, na klatce schodowej,
cześć ci oddaję.
Pijana prostytutko z baru na rogu,
dziwko za marne pieniądze,
Matko Chrystusowa.

... (30.09.1994 Bielsko-Biała)

Przyjacielu bez twarzy prawdziwej,
niespełniony śnie o naszych możliwościach,
kolego z lat dziecinnych.
Bądź właśnie teraz,
kiedy na polu mróz,
a w domu od lat jeszcze zimniej.
Przyjacielu jednej rozmowy,
niepoprawny moralizatorze przestrzeni,
współtowarzyszu igraszek niewinnych.
Trwaj i trwać pozwól,
kiedy pusto dookoła,
kiedy tak strasznie nieprawidłowo,
rozwijamy swoje sylwetki.
Przyjacielu o spojrzeniu pokrętnym,
fałszerzu słowa i gestu,
pomóż!

... (30.09.1994 Bielsko-Biała)

Z impetem w przestrzeń, z impetem w wiatr,
undergrundowe westchnienie ciszy.
Z pamięciowym wspomnieniu obrazów dokładnych,
przemykam przez świat.
Ja.
Z sypianiem w rosie, trochę w nieładzie,
zatapiam chaos w porankach, samotnych.
Wyrywam włosy niepokornym drzewcom,
w swym erotycznym bezładzie.
Ja.
I trochę ulicą z rozwianym pomysłem
jeszcze wczoraj byłem, chyba byłem.
Zawarty w życzeniach całkiem noworocznych,
uciekłem nad ranem, całkiem się rozprysłem.
Ja
Uduchowiony
trzynaście minut po pierwszej.

30.09.1994 Bielsko-Biała

Ja wiem jak zgubna jest prawdziwa nienawiść,
do czego prowadzi wspomnienie złych twarzy,
jak bardzo zależni jesteśmy od chwil i miejsc...
Ja wiem jak to jest kiedy nie ma bliskości,
i nawet oddalanie sie stało i niezmiennie,
męczy treścią, zależnością nuży, męczy.
Ja wiem czym są białe mewy w środku zimy,
samotnej nieprzyzwoicie, podłej od początku,
czasami nawet do końca, złej nieprzyzwoicie.
Ja nie wiem tylko jednego, czy budzenie się,
i zasypianie nad ranem ma jakąś tam głębszą treść,
przesłanie ukryte na samym dnie wiedzenia.
Odczuwania.

... (25.09.1994 Bielsko-Biała)

Z kąd w Tobie tyle fałszu Przyjacielu,
dlaczego na każdym kroku kiedy Cię spotykam,
szydzisz ze mnie gubiąc się w rozmowie.
Z kąd tyle kłamstwa w Tobie Braciszku,
przecież jeszcze tak niedawno odkrywaliśmy się,
roniąc łzy na polanie rosy, licząc uśmiechy.
Z kąd tyle nienawiści, z kąd proszę powiedz,
jeszcze możemy coś z tym zrobić przecież,
powiedz tylko jedno słowo, odnajdziemy się.
Na nowo,
od nowa,
znowu.
My i jednowymiarowa muzyka chwili,
w jakiej jesteśmy od zawsze.

...(25.09.1994 Bielsko-Biała)

A może po prostu chciałem tego,
czego Ty i tak nie zrozumiesz,
czego nie pojmiesz właśnie teraz.
A może tak było łatwiej prościej,
pokonać strach i lęk udawany,
przed światem podłym niczy lęk.
A może po prostu zgubiliśmy się,
jeszcze trochę przed świtem,
a może tak naprawdę wieczorem.
Dzisiaj już nie wiem.

... (25.09.1994 Bielsko-Biała)

Nie boli mnie to, że sprzedajesz się,
że fałszem zasłaniasz swoje oczy.
Nie boli mnie to, że ranisz mnie ot tak,
kiedy zmęczeni zasypiamy w ogrodach Boga,
Nie boli mnie kiedy śmiejesz się,
prosto w twarz mi i bliskim sobie.
A jedno co tak naprawdę mnie boli,
co męczy i zasnąć nie pozwala, to to,
że oddalasz się z własnej woli.
Nie boli mnie to, że przez ciebie płaczę,
robię to przecież z miłości, braterstwa.
Jakim kiedyś naznaczyła mnie ulica,
tej której teraz już nie ma.
Prawdziwa i realna.

... (24.12.2001 Cieszyn)

NIEZNAJOMY
Ja nawet nie wiem kto to był,
po prostu przeszedł, pobył chwilę.
O nic nie pytał, nie prosił,
nie mówił o bogu,
ani o człowieku - usiadł cicho.
Trochę jak strudzony wędrowiec.
Przymrużył oczy,
dłońmi dotknął ognia.
Nie spotkałem go już nigdy potem.
Bo ja tak naprawdę,
nie wiem kto to był.
Nie pytałem go.
Tego dnia w ogóle mówiłem niewiele.
Zaledwie tyle,
ile mówi się w jeden,
z tych grudniowych wieczorów.
Może był głodny? Może chory?
A może nie miał dokąd pójść?
Może to złodziej,
a może tylko bóg,
może ktoś - kogo zapomniałem?
Tak po prostu przyszedł, pobył,
i zniknął.
Zupełnie jak człowiek.

... (20.12.2001 Cieszyn)

Miarowy stukot –
Jest jak oddech miasta.
Dlaczego jeszcze pracują fabryki?!
Dlaczego tłum nie rozlał się
Pośród szarości?
Nic nie rozumiem - milczę.
Ale to inne milczenie.
Niepodobne do tego
Którym przesiąknęły robotnicze wiece.
W nich brzmi jeszcze pomruk.
W nich płacz miesza się z bezsilnością.
Z mojego milczenia rodzi się bunt.
Bunt wyda na świat krzyk.
Krzyk pęczniał będzie nad miastem,
By już po chwili zmienić się
W miarowy stukot.
W nim znajdę odpowiedź.
Wystarczy tylko by zamilkły fabryki.
Wystarczy, by tłum zalał ulice.
Tak niewiele przecież już potrzeba.
Iskry nadziei - tego nieśmiałego
Ognika wolności.
Jeszcze milczę.
Lecz już oczyma wyobraźni
Widzę jak popielą się magistraty,
Koszary, całe miasta.
W imię godności,
W imię walki klas.

... (20.12.2001 Cieszyn)

STRACH
Boję się o ciebie,
O to, że kiedyś,
Skrzywdzę cię samym sobą.
Przecież wiesz,
Że nie chcę tego.
Tulisz się do mnie,
Czuję twoje ciepło,
Chłonę twój strach.
I mogę się tylko bać,
O to, że kiedyś,
Skrzywdzę cię samym sobą.
Przeciecz wiesz,
Że wolałbym,
By nie było cię wcale.
Bym już nie musiał,
Z siłą równą sobie modlić się,
To znów przeklinać boga.
Za każdą z tych pochopności.
Więc boję się.

... (17.12.2001 Cieszyn)

Pośpiesznie składam myśli.
Pośpiesznie kruszę odległości
Coś zamykam tą swoją gonitwą.
Co to? Jeszcze nie wiem,
To bez znaczenia.
Proszę nie rozmawiaj ze mną,
W taki sposób już nigdy.
Każdą z tych chwil to niepokój,
To drżenie,
Którego nie próbujemy nawet,
Ogarnąć.
Żadnym z wyuczonych
Chłodem rozumu. Bo i po co!
Tylko namiętności - tu nie ma czasu,
Na przesyt.
Karmię się namiastkami:
Ludzi, pragnień, doznań.
Karmię się uwłaczając doniosłości.
A potem w pośpiechu składam myśli.
Pośpiesznie łamię przestrzenie.
Nie pamiętając prawdziwego koloru.
Twoich oczu.
Zapatrzony w gonitwę
Za spokojem.

... (26.11.2001 Cieszyn)

ROZBITKOWIE

Rozbijam się o swoją wrażliwość.
Każdego dnia od nowa.
Nic nie rozumiejąc, nie wierząc,
Że przecież wszystko mogę zmienić.
To nie prawda.
Spójrz wokół siebie,
To nie może być prawdą.
Potykam się nieudacznie,
O namiastki.
Potykam się
O cierpienie.
Lecz to już nie cierpienie,
To podłość.
I myślę, i wiem.
I wydaje mi się,
Że jestem człowiekiem.
Bo czuję?!
Bo ktoś powiedział mi kiedyś:
Że jedyną rzeczą,
Której nie sposób skruszyć
To wrażliwość.
Rozbijam się więc o nią.
Każdego dnia od nowa.
Nadal nie rozumiejąc.
A może tylko nie wierząc?

... (18.11.2001 Cieszyn)

SZKICE

Nosisz piękno,
Które nęci by zabić.
Lecz pielęgnuj je w sobie.
Niech rozwinie się...
Niech czerwienią, żółcią, bielą
Zaleje wszystko co wokół.
Co tylko imituje dostojność.
I pozwól spić choćby kroplę,
Tej prawdziwości,
Ze swych ust.
Jeśli nawet najwyższą
Przyjdzie mi zapłacić cenę.
To już nie ma znaczenia.
Zauroczony Twą efemerycznością
Budzę się i zasypiam.
I lgnę do Ciebie.
A ty? Ty nosisz w sobie piękno,
Które nęci po to by zabić.
Nie zaniedbuj go nigdy - proszę.
Niech rozleje się,
Na te jesienne przestrzenie.
Niech poezji dotknie.
Choćby nawet skruszyć ją miało.
To żadna cena.
Za jedną z tych pochopności.
To jej oddają się bez reszty
W namiętnym uniesieniu
Kochankowie i mordercy.

... (18.11.2001 Cieszyn)

SZKICE

Nosisz piękno,
Które nęci by zabić.
Lecz pielęgnuj je w sobie.
Niech rozwinie się...
Niech czerwienią, żółcią, bielą
Zaleje wszystko co wokół.
Co tylko imituje dostojność.
I pozwól spić choćby kroplę,
Tej prawdziwości,
Ze swych ust.
Jeśli nawet najwyższą
Przyjdzie mi zapłacić cenę.
To już nie ma znaczenia.
Zauroczony Twą efemerycznością
Budzę się i zasypiam.
I lgnę do Ciebie.
A ty? Ty nosisz w sobie piękno,
Które nęci po to by zabić.
Nie zaniedbuj go nigdy - proszę.
Niech rozleje się,
Na te jesienne przestrzenie.
Niech poezji dotknie.
Choćby nawet skruszyć ją miało.
To żadna cena.
Za jedną z tych pochopności.
To jej oddają się bez reszty
W namiętnym uniesieniu
Kochankowie i mordercy.

... (25.10.2001 Cieszyn)

26 DNI

Czasami myślę,
Że nie będę szczęśliwszy.
Ani tam,
Ani nigdzie indziej.
Będę błąkał się ulicami.
Będę rozmarzonymi oczyma poety
Wpatrywał się w twarze przechodniów
Próbując odnaleźć Ciebie.
Ale nie będę szczęśliwszy.
Czasami myślę,
Że gdzieś po drodze,
Pogubię się,
Że przyćmi znów milczenie,
Czernie i samotności
Zmieszane z knajpianym dymem.
Z zapachem kobiet.
Upodlą mnie,
Że znowu bezcelowością
Zhardzieję.
Wbrew Tobie.
A przecież chciałbym...
Chciałbym dać Ci tych kilka radości,
Tych kilka miejsc,
Kilka miast
W zamian za uśmiech.
Za słodki zapach Twoich włosów.
Za niespokojny dotyk dłoni.
Czasami myślę,
Że spali mnie ta pustka
I nie będzie mnie.
Ani tam. Ani nigdzie.

... (08.10.2001 Cieszyn)

PAMIĘĆ.

Odkąd pamiętam otacza mnie śmierć.
To „coś” w najmniejszym z możliwych wymiarów.
Dramat? Nie - to przecież nie dramat.
Bo nie jest nim śmierć siwosrebrnego gołębia,
Rozszarpanego przez dachowego kota.
Nie jest nim skowyt psa,
Potrąconego przez rozpędzony samochód.
Nie jest nim umieranie
W ciemnym, pustym przedziale pociągu.
To przecież akt.
Odkąd pamiętam otacza mnie śmierć.
To „coś” w najmniejszym z możliwych wymiarów.
Ostatni szept. Ostatnie słowo,
Są jak spowiedź. Trochę jak pożegnanie.
Nie boję się go bardziej niż powrotów.
Nie boję się go bardziej niż pamięci.
Mimo to pamiętam - że odkąd tylko...
Otacza mnie - to „coś”.
W najmniejszym z możliwych wymiarów.
Moje małe umieranie.
Oddzielające skutecznie.
Następujące po sobie przebudzenia.
Dramat? Nie - to przecież nie dramat
Nie jest nim.
Ani to nieczłowiecze trzymanie się tej strony.
Nie jest nim.
Szaleńczy pościg za czymś.
Co jedynie przypomina mi zarys Twojej twarzy.
To „coś” pomiędzy śmiercią gołębia,
Skowytem psa, Mną i Tobą.
W najmniejszym z możliwych wymiarów.

... (17.09.2001 Cieszyn)

SZWINDEL

Jak wielkiego oszustwa dokonuję
Każdego dnia?
Wstaję rano, otwieram okno,
Piszę wiersz, zamykam okno.
I nie kaleczą mnie odłamki szkła.
Z potłuczonych szyb.
Nie ranią mojej wrażliwości
Kawałki grozy.
Każdym rymem kłamię.
Każdym rymem zagłuszam krzyk
Uwięziony w ściśniętych przestrzeniach
Gardeł.
Tkanek i myśli, pragnień i komórek
Kłamię...
Przeliczając o świcie dogmaty i idee,
Na centymetry sześcienne, na gramy.

Jak wielkiego oszustwa dokonuję
Każdego dnia?
Tylko ja wiem, ale to przecież
Moje kłamanie.
Wstaję rano, otwieram okno,
Piszę wiersz...
Przez chwilę spoglądam jeszcze,
W pochmurności.
Nieporadnie wdrapuję się na parapet,
Roztrzaskuję słowa o bruk.
Już nie ma miejsca dla poezji.
Dopisze się sama.
Podkreślając doniosłość chwili
Dzielącej mnie od prawdy.
Zawieszonej gdzieś pomiędzy
Otwartym oknem a zwyczajnością ulicy
Nawet ta krew jest tylko kłamstwem.

... (23.08.2001 Cieszyn)

Pomiędzy pierwszym, a drugim milczeniem
zdążyłem powiedzieć Ci,
jak bardzo doskwierają tęsknoty.
Popatrzyłaś tylko. Jakoś inaczej,
nie tak jak wtedy, gdy widzi się kogoś
po raz ostatni.
Nie tak, jak wtedy, gdy już męczą
codzienności
Inaczej.
A potem utonęliśmy w omijaniu siebie.
I nic już nie było tak samo.
Dni spochmurniały.

Pomiędzy drugim, a trzecim milczeniem
zdążyłem powiedzieć jeszcze,
że to nie tęsknoty.
Że może to jeden z tych dni,
gdy nie chce się mówić już nic.
A może po prostu o dwa zdania za dużo
wykrzyczeliśmy w myślach?
Czekałem aż spojrzysz.
Jakoś tak inaczej,
nie tak jak wtedy, gdy widzi się kogoś
po raz ostatni.
Nie tak, jak wtedy, gdy już męczą
codzienności.

Gdy już doszliśmy do dziesiątego milczenia
zrozumiałem nagle, że nie chcę,
że nie mogę powiedzieć Ci już nic.
że cokolwiek wyrzucę z siebie,
uleci w błękity.
I wchłoną nas te wszystkie spojrzenia,
Te wszystkie nasze pochmurności.
A przecież wystarczy byśmy na chwilę choćby,
zamknęli oczy.
Pomiędzy pierwszym, a drugim milczeniem.

... (02.08.2001 Cieszyn)

„DLACZEGO....?”

Dlaczego?
Ludzie są, a potem cisze, czernie.
Tylko każdy przedmiot, każda rzecz,
Wydaje się - jakgdyby jeszcze przed chwilą
Żyła. Ty swoją przydatnością
Szklanka z na wpół wypitą herbatą.
Nadgryzione jabłko, papieros
Nerwowym ruchem wyłuskany
Z pudełka.
Talia kart ułożona na stole.
Dlaczego?
Skoro jeszcze przed chwilą...
Przed momentem jeszcze.
Tyle dźwięków i tyle kolorów.
A teraz? Już tylko cisze i czernie.
Ta sama szklanka z na wpół wypitą herbatą.
Nadgryzione jabłko, papieros...
Talia kart
Każda z tych rzeczy - już za chwilę umilknie.
Zgaśnie - raz na zawsze.
A ludzie? Nie policzysz ich wszystkich.
Nawet próbować nie warto - bo i po cóż
Będą wspomnieniem.
Z siłą równą tą -którą byli.
Dla wspomnień.
Będą zapachem wielkich, żółtych jabłek.
Będą pochylonym wiejskim domkiem.
Będą czereśnią na skarpie.
Będą słowem niewypowiedzianym.
Zanim zabrzmi kolejne pytanie.
Nim oplotą nas cisze i czernie.

... (26.07.2001 Cieszyn)

CZY BĘDZIESZ

Może już Cię nie zastanę?
Przyjdę do domu - ten sam.
Niedopałek w popielniczce, słowo,
Zgaszone niecierpliwym ruchem.
A może tylko po to, by nie mogło
Sparzyć. Zgniecione. Będzie tam.
Zostawione samo sobie.

Może już Cię nie zastanę?
Więc nie mów mi, że to moja wina.
Że mnie znasz. Że to nasze bycie ...
Musiało się tak skończyć.
To nieprawda - to nie dzieje się
Tak po prostu.
To nie dzieje się naprawdę.

Zostaw trochę miejsca dla łez,
Dla podniesionego głosu, dla ciszy.
Dla każdej z tych pochmurności.

Więc wrócę, a Ciebie już tam nie będzie
Otworzę drzwi domu, ale to już nie dom.
Zapalę papierosa - odnajdę popielniczkę.
Niedopałek.
Zgaszony niecierpliwym ruchem
Przypomni każde zgniecione w duszy
Słowo. Dla Ciebie.
Tylko, że Ciebie już tam nie będzie.
Nie powiem nic - tylko zawisnę
Pomiędzy: żegnaj i nie odchodź.

I pobędę jeszcze przez chwilę.

... (22.06.2001 Cieszyn)

WOLNOŚĆ

To jedno co potrafisz.
Mówisz o niej w kółko,
ale nie będziesz wolny. Nigdy!
Dopóki więzienia będą pełne
ludzkich dramatów.
Dopóki po ulicach miast,
spacerować będą narodowi mordercy.
Dopóki nie odrzucisz fałszywych kapłanów
tych wszystkich Chrystusów świata.
To jedno tylko potrafisz.
gdy tymczasem - Twoją wolność
odmierzają politycy.
Jej rytm wystukują policjanci
Uderzając o metalowe tarcze,
gumowymi pałkami.
Gotowi zabijać na komendę.
Na rozkaz.
Nie będziesz wolny - uwierz mi.
Dopóki nie zrozumiesz,
że wolność - to nie tylko słowo
Że to walka, to wojna,
która trwa.
Od zawsze.
Po drugiej stronie.
Lecz tam - Tobie dziś nie po drodze.
A jutro?
Jutro będzie za późno.

... (25.06.2001 Cieszyn)

PARYŻ

Piąta rano -
Nie mówię nic. Wstaję
Po cichu - jakoś tak z przyzwyczajenia.
Zaparzam herbatę.
Ty też milczysz,
Tą swoją porannością.
Jak gdyby między nami
Nie mogło już nic się wydarzyć.
Mamy ten swój świat.
Mamy ten swój spokój.
Za jedyne czterysta dolarów.
Piąta rano - nic nie mówię. Otwieram
Na oścież wielkie okno.
Za oknem mur.
Łudząco podobny do tego, który widywaliśmy
Jeszcze tam - za darmo.
Nie mówię nic - Ty też nic nie mówisz.
Patrzymy tylko.
Parząc usta świeżą herbatą.
Jest nam tak jakoś -
Dobrze.
Piąta rano -
Nic nie mówię. Wychodzę
Wiesz, że to ostatni raz.
Jutro już tu nie przyjdę.
Oduczyłem się wracać, odkąd kupiliśmy
Sobie na własność
Ten swój świat
Ten swój spokój.
Za jedyne czterysta dolarów.

... (20.06.2001 Cieszyn)

Pojmały nas już w swoje szpony Natury
A ja - tak bardzo chciałbym ci powiedzieć
Że to nic, to tylko jedna z tych chwil,
Których jutro i tak już nie będziemy pamiętać.
A ja - tak bardzo chciałbym być gdzie indziej.
Nie tu - nie pomiędzy
Dwoma kartkami kalendarza
- wpisany, skreślony, wydarty.

Pojmały nas już w swoje szpony Nawyki
A ja? Ja nawet nie lubię tam wracać,
Nie lubię tych rozmów ze zmiętą w dłoni twarzą,
Nie lubię bełkotu o rzeczach wielkich.
Mimo to wrócę - zostanę.
Zostanę i wrócę. I będę.
Każdy wers mierzył długością papierosa.
Każdy rym będę wyrywał sobie z gardła.
Trochę tak -jak rwie się krzyk.
Dlaczego?

... Bo pojmały nas w swoje szpony
Złe codzienności. Te puste, zimne dworcowe hole,
Nieskończenie długie perony,
Na których i tak nie słyszy się pożegnań.
A ja tak bardzo chciałbym ...
Choćby tylko namiastki pamięci
Podarowanej w pośpiechu.
Wpisanej pomiędzy dwie kartki kalendarza.

A ja tak bardzo chciałbym móc uwierzyć,
Że gdy wrócę - Ty będziesz czekać.
I jeszcze raz zapomnimy się.
I bełkotać będziemy o rzeczach wielkich.
I rozmawiać będziemy mnąc swoje twarze
W dłoniach.

I nic nie będą znaczyły Nieistotności.
Nie będzie już każdego, następnego:
... do zobaczenia gdzieś tam

... (17.06.2001 Cieszyn)

Gdybym więc raz tak,choćby tylko dziś
mógł życzyć Ci siebie?
Tego mojego drżenia,gry,odkrywania się.
Nauki i błądzenia-jednocześnie.
Czy chciała byś-proszę,powiedz?
Gdybym więc raz mógł spełnić
choćby tylko jedno życzenie.
Czy chciała byś-proszę,powiedz?
Czego pragniesz?Nawet nie wiem.
Nie pytałem Cię nigdy.
Żadna z tych chwil nie mieściła się,
pomiędzy,,zawsze" a ,,nigdy".
Przecież wiesz.Prawda?!
Ty wiesz.
Więc gdyby tylko raz.Tylko dziś.
Mógł życzyć Ci siebie.
Tego mojego drżenia,gry,odkrywania się.
Tych ogrodów zaczarowanych.
Spacerów nieskończonych.
Tej naszej nocnej ucieczki przed...
deszczem,ludźmi,światłem
Przed pochwyceniem.
Czy chciała byś-powiedz,proszę?
Niech słowa na powrót.
W magiczne zaklęcia zmienią się.
Nim się obudzimy.

... (05.06.2001 Cieszyn)

POMILCZMY SOBĄ

Już nigdy więcej nie mów mi jakim mam być
Pobędę tu jeszcze trochę, jeszcze przez chwilę.
A potem po schodach, w dół - pognam.
Nikt nie stanie na mojej drodze.
Nic przeszkodą już nie będzie –
- może tylko jedno słowo.
Więc nigdy więcej nie mów mi:
Żadnego dowidzenia, Żadnego dobranoc
Przecież wiesz; pobędę tu jeszcze trochę.
Jeszcze przez chwilę przyglądał się będę
Twej delikatności.
Zanim gładką lustra taflę
Przyozdobią brunatno - czerwone krople.
Krew tak mistycznie spływa po gładkościach.
A potem: po schodach i w dół - pognam.
Będę pił z nieznajomymi do późna.
Nad ranem wrócę do Ciebie.
Ale Ty nie mów już jaki mam być.
Nigdy więcej.
Spójrz - tak bardzo Cię kocham.
Spójrz - nie, nie mów nic. Tylko patrz.
W tę gładkość - brunatno-czerwoną.
Krople zastygły już w bezruchu.
I my bezruchem.
Twoja delikatność bezruchem.
Ta chwila. Jest jak przysięganie.
Że będę, ze wrócę. Po cóż mi Twoje mówienie.
Pobędę tu jeszcze.
Przecież wiesz.

... (21.03.2001 Cieszyn)

MIARY CZASU

Boli to drżenie w Twym głosie.
I choć tak bardzo chciałbym powiedzieć
Jak potrzebuję Cię - milczę
Wypełniając telefoniczne rozmowy
Opowieściami o zdrowiu
O pogodzie.
A gdy już ostatnie dobrani słowo
Zamykam oczy ...
I słyszę i wydaje mi się,
Że nadal mówisz do mnie. Drżąc.
Boli - gdy po dwóch stronach
Zasypiać nam przychodzi.
Gdy nie mogę Cię dotknąć,
Gdy nie mogę powiedzieć jak bardzo ...
Jak bardzo Cię kocham.
Każdą tkanką chłonąc Twój zapach.
Pamiętaniem jestem pełen.
Reszta to relikwie. To świątynie.
Boli - każda noc.
Gdy obok niespokojne kroki
Odmierzają moje życie.
Gdy liczyć przychodzi: każdą minutę,
I sekundę każdą.
Które już tylko przybliżać mogą.
Przecież wiesz, że odnajdę Cię,
Więc czemu drżysz. Odpowiedz proszę.
Dlaczego to podzielenie boli tak bardzo.
Właśnie teraz.
Gdy już niemalże po Twojej stoję stronie.
Proszę - powiedz!

... (07.03.2001 Cieszyn)

POWROTY

Wrócić?
To trudne,
gdy wszystko wokół życiem tętni,
gdy nęci tak bardzo.
Jak tu więc stanąć i drżeć.
Gdy wokół pusto, gdy cicho.
To trudne,
reszta może już tylko boleć
nie pozwalając na niepamięci.
Pamiętam.
Że wrócić - to trudne.
Gdy wszystko wokół - ciszą uśpione.
Nie umiem.
I przez chwilę pobędę jeszcze.
Popatrzę trochę.
By potem,
w sobie tylko znanym kierunku...
Wrócić? To trudne.
I przykro jakoś tak
patrzeć na tych ludzi
zatraconych.
Zagubionych we własnym
wczoraj.
Przesiąkniętych niewracaniem.

... (02.03.2001)

To miejsce, dom - coś, co przeczekać pozwoli
moją własną bezsilność. Znajome takie.
Jak szczebiot ptaków, jak wierzchołki drzew,
i twarze - nie czuję niepewności.
Może tylko delikatne rozrzewienie.
Gdy każdego ranka - nie chcąc pamiętać,
własnych snów - w wielkie spoglądam okno
Spokojem jestem - sam sobie.
To miejsce, dom - coś, co przeczekać pozwoli
mój własny lęk. Przed drugą stroną.
Zanim dokończy się dzień - kolejny raz
spełnię.
Pustych obietnic potoki - ofiarowane
Zbyt pochopnie. Fragmenty nas.
To miejsce, dom - coś, co przeczekać pozwoli,
Siebie - kimkolwiek będę -
- zrozumieć się postaraj - zechciej,
powstrzymać - co brnąć każe.
W niepokoju.
Przecież wiesz, że nie cieszą już,
Mój Boże -jak trudno to pojąć.
Jak trudno radością się zachłysnąć.
Tak trudno - znasz to w końcu.
Cokolwiek to znaczy - zrozum proszę.
To miejsce, dom, mnie - tęsknienie
I moje niewiedzenie zrozum.
Bo nie wiem, czy brnąc, czy wracać.
Do urojeń.
Naprawdę nie wiem.

... (20.02.2001)

Nawet ich. nie widuję.
Wymykają się pod osłoną nocy.
Gdy tylko zmęczony zgiełkiem
przysiądę na chwilę.
Na delikatnej materii skrzydeł
moich Aniołów - ulatują.
Wczepiając się koniuszkami palców
w puszyste biele. Moje sny.
Zostaję sam.
Wtedy raz jeszcze spróbować mogę
poskładać w całość - siebie.
Potem coś tam mówię.
Coś tam piszę. Targam
i w przepastny wrzucam kosz.
Wstaję. Podchodzę do okna.
Zostawiając znamiona swej niecierpliwości
pośród starannie ułożonych arkuszy papieru.
I z utęsknieniem – czekam ich powrotu.
Zasypiam,
Przychodzą nad ranem.
Pijane nocą. Nawet ich nie widuję,
Swe zmęczone głowy
do puchowych poduszek przykładają.
A gdy już do okien zastuka słońce –
wymykam się ukradkiem.
Po cichu – nie chcąc zbudzić
zmęczonych nocą
snów.
Spaceruję ulicami. Patrzę.
Uczę się ludzi. Na pamięć.
Do domu zaś wracam późną nocą.
Gdy tylko zmęczy zgiełk.
I tak żyjemy obok siebie.
Nie widując się wcale.


Godło: R.ViDiS

... (12.02.2001 Opole)

Mógłbym Ci powiedzieć kim jestem.
Tylko czy wtedy potrafiłabyś nadal
Być. Kochać. Czekać.
Tak jak bywa się dla kogoś
O kim nie wie się nic.
Tak jak czeka się
Wieczorami kreśląc listy
Wysyłane ukradkiem - gdy tylko ...
Pierwsze promienie zastukają do okien.
Mógłbym Ci powiedzieć kim jestem.
Choć nie nauczyliśmy się kochać
Tego - jakimi jesteśmy. Bo widzisz,
Kochamy tylko to co niepoznane.
Słodyczą tajemmic upijamy się.
Tym powolnymi odkrywaniem siebie.
Trochę jak ślepcy - myląc ciepły oddech
Z prawdziwym płomieniem.
Mógłbym więc powiedzieć Ci o małych wojnach,
O tym jak miotam się każdego ranka
Pomiędzy pragnieniami, a wiedzeniem.
O tym jak bardzo boli każde kłamstwo.
Już nie potrafię inaczej - kolejne słowo
Tylko zrani. Ciebie, Mnie,
Bóg raczy wiedzieć kogo jeszcze.
Słowa - słowa, przecież znasz ich siłę.
Odkąd jesteśmy mamy dla siebie jedynie słowa.
W nich cała nasza moc, w nich my.
Upleceni z delikatnej materii dopowiedzeń
Jesteśmy słowem. Kochamy słowa.
Czekamy.
Po cóż więc miałbym Ci mówić kim jestem
Po cóż targać to - co nieskończone jeszcze.
Proszę - powiedz. A może nie - nic już nie mów.
Może nie chcę żadnej pewności.
Żadnego: „Kim będziemy”.
Wystarczy mi ta cała zawiłość:
Powoli odzwyczajam siebie. I jestem...
Czekaniem. Tęsknotą. Miłością
- której nie wypowiem. Cały jestem ...
niewiedzeniem. Dla Ciebie.

... (01.03.2001 Cieszyn)

Kochać?! wierząc, że kiedyś
będę mógł cię mieć tylko dla siebie.
Dziś jednak, zbyt nie po drodze nam.
To jak samemu, choćby i w kryształowe kielichy
do wina trucizny dolewać. I sączyć
śmiercionośną słodycz.
Kochać?! i każdy ruch, każde słowo
wielbić ukradkiem. Niczym relikwię.
By świętości dni co boleć nie przestają
nie pokalać.
I godzinami wypatrywać znaku.
Kochać?! wiedząc, że wrócić być może
nie będzie mi dane. Dla ciebie.
Żadna to ofiara. I żadne poświęcenie.
Kochać więc - to jak zdradliwym opium
mózg uduchawiać.
Dla miłości i dla za traty.
Tak trudno uchwycić dziś różnicę.

... (05.02.2001 Opole)

LARKIN

I choć brzmi to pysznie Larkinie
To co widzę - to życie.
Które skrapla się niczym oddechy Aniołów
Zaglądających przez porysowane mrozem okna.
I osiada. Nie - nie spływa.
Osiada nie pozwalając dostrzec nic innego
Nie ma więc miejsca na śmierć.
Bo gdy jesteśmy - nie ma jej.
Gdy zaś przychodzi...
Łamią się kruche tafle pejzaży.
To bez znaczenia. Żadne tam jak i gdzie.
I kiedy - bo jeśli nawet sam.
Wystarczy czasu. I jeden dzień to aż nazbyt
Wiele - by pochwycić.
...Nie znającą spoczynku śmierć.
Póki co widzę życie Larkinie.
Widzę jak poprzez palce przelatują
Nieistotności - czuję wrażliwość dotyku
Który pozwala pod pozorem czegoś ważnego
Wyłowić powody. Choćby nawet kaleczyły.
Niczym nieobrobione ziarenka piasku.
Poskładam je wszystkie.
Po cóż więc mam nad śmiercią przystawać
Po cóż na trud pojęcia się silić, gdy
Jeszcze życia rozumienie niedokończone.
Po cóż nieuchronności oddawać pokłony,
Gdy za oknem Zwiastuni Życia.
Swe twarze wścibskie do kryształowych szyb –
Przyklejają. Patrzą uważnie.
Śledząc każdy ruch, każde słowo.
Po cóż więc o śmierci mówić Larkinie?!
Gdy każde słowo skomleniem o życie.
No po co?


Powyższy tekst jest odpowiedzią na fragment wiersza
Filipa Larkina pt „ALBA”
[...] Na razie widzę to, co jest

... (06.02.2001 Strzelce Opolskie)

Może więc choć chwilę mi poświęcisz
tak - właśnie teraz
Gdy spokój dookoła, gdy cisza taka,
że aż strach. Gdy bać się zaczynam,
- że tak łatwo mogę cię stracić.
Wystarczy zaledwie oddech,
co poderwie i pył i liść suchy.
Wystarczy szept stłumiony
w krtani.
Może więc chwilę mi
oddasz.
Gdy spochmurniały
błękity.
Gdy spoglądam
w ciebie tak
cudownie.
Nim rozmyjesz się
bezpowrotnie.
Tylko o chwilę
Proszę.
Tak - właśnie teraz.

... (02.02.2001 Strzelce Opolskie)

Pamiętasz jak upijaliśmy się zielenią.
Nosiłaś ją zawsze w woreczku
Jakieś niesamowicie poskręcane węże,
które wiły się i falowały -
gdy po kolejnym westchnieniu
popadaliśmy w dziwnosłowy,
w słowo - twory, w słowne - potwory.
Dojmujące były te zielenie
a potem zatracaliśmy się
w szaleńczej pogoni
- jak gdyby przesiąknąć można było
zachody słońca.
Jak gdyby nasze pogubienie
mogło powstrzymać je bezpowrotnie
Przed wschodzeniem i zapadaniem się.
Zapadaniem w spienioną toń,
w czeluść - tak samo zieloną
- jak ta - którą upijaliśmy się.
Pamiętasz? Mogliśmy godzinami
nic nie mówić - wystarczyło,
że patrzyliśmy na siebie - nasiąkając
wilgocią naszych małych wzruszeń.
Jak gdyby języki nam poplątał
podstępny diabełek
skazując na wieczne myślenie.
Przebudzanie się.
A potem krople. Całe pułki kropel
spacerujące po szybach bezszelestnie.
To znowu miarowo dudniąc
Armie Melancholii. Dopadły nas.
I mogliśmy jedynie w zielenie uciekać.
W upijanie się, w dziwnosłowy,
słowo - twory - słowne potwory.
Te Efemerydy nieproszone.
Pamiętasz?! A może nie wydarzyliśmy się
tak na prawdę. Może to jedna z tych
pogoni. Pozwala widzieć się jeszcze,
gdy na krawędzi stoimy.
Gdy machamy dłońmi - nie wierząc
że coś mogłoby się dośnić.
Że tylko przebudzenie prawdziwym.
Będzie.
Nie będzie. Wystarczy Pamięć.
Reszta to tylko zielenie.

... (14.01.2001)

MOJEJ MAMIE

Rozumiem każde Twoje słowo mamo.
I wiem, że bywać można.
I czuć, że ktoś tam jest, że czeka,
I tęskni tak bardzo.
Jak tylko tęsknić potrafi człowiek.
Rozumiem to wszystko, co chcesz powiedzieć
Nawet gdy milczysz – też rozumiem,
I wiem, że jesteś – cała nicniemówieniem
Oplątana – niczym ciepłym szalem.
Choć martwią Cię te moje kruchości.
To gdy na wietrze drżę.
Niczym liść – który już za chwilę,
Zmiesza się z tysiącem podobnych.
Zrozum – że i ja będę. Do końca.
Bo cóż z tego, że gubią się te nasze dni.
Bo cóż z tego, że tak niewiele ich.
Gdy dla innych – to cała wieczności.
A my – rozumiemy sens każdego z nich.
Już nawet nie pytam, po cóż odpowiedzi.
Ty też nie pytaj mamo – zrozum.
Tyle dni – każdy z nich niewracaniem.
Żyjemy więc – słowem, tęsknotą,
Tylko tak połączymy te światy.
Czy pamiętasz od jak dawna podzielone?
Ja tak dawno zapomniałem.

... (25.01.2001 Opole)

Ucichły spory.
Już nawet sumienie
Przestało kłócić się z rozumem.
A ja w dalszym ciągu
Nie potrafię zrozumieć.
Tego, co z drżącej wynika duszy.
Widziałem jak podali sobie dłonie,
W braterskim geście.
Wypalili po papierosie,
Dopili zwietrzałe piwo.
By po chwili rozstać się.
Nawet niespecjalnie licząc
Na kolejne spotkanie.
Zostałem sam.
Sumienie kończyło swój
Wieczorny rachunek.
Odurzone alkoholem, dobijając się
Do drzwi jakiegoś kościoła.
Pewnie poczciwy ksiądz
Za chwilę zadzwoni po policję.
A ta po chwili szamotaniny
Aresztuje sumienie.
Rozum zaś zasypiał w ciepłym łóżku,
Dopijając ciepłą herbatę.
W końcu zawsze miał mocniejszą głowę.
.....Zostałem sam.
I pewnie tak by było najlepiej
Gdyby nie święty spokój.
Ten to się zawsze przypląta.

... (21.01.2001 Opole)

PRZEPRASZAM

Przepraszam Pana - Panie Prezydencie,
Chciałbym zapytać tylko,
o tych, co w więziennych celach,
za swą polityczną niepoprawność,
pokutują.
Jak się miewają?
A jak się miewają Pana najbliżsi.
Czy te kilka osób rozstawionych wokół
- daje Im poczucie bezpieczeństwa.
Przecież tak łatwo zgasić życie
I Pana - Panie Premierze - też przepraszam
Chciałbym spytać o równość i sprawiedliwość,
Nie warto? Jednak spytam.
Czy słyszał Pan o tych bez szans,
o tych - którzy każdego ranka
dzielą chleb pośród dzieci.
Gdy Pan, na rządowych bankietach,
na przyjęciach - podnosi toasty.
Za demokrację.
Przecież tak łatwo zgasić życie.
Wystarczy iskra i zapłonom ulice,
Wystarczy podniesiony głos,
by urodził się krzyk oburzenia.
Niepojęty.
Wystarczy gest.
I zabraknie miejsc w więzieniach,
A Ci którym wciśnięto w dłonie
karabiny - odmówią posłuszeństwa.
Wystarczy chwila i
runom pałace wyzysku i kpiny.
Ten czas już nadszedł.

... (17.01.2001 Strzelce Opolskie)

Przepowiedziałem życie,
jak gdybym na chwilę mógł
Bogiem stać się i stworzyć je.
Z gliny, z betonu, z marmuru.
Z ciszy, z mroku, z zimna.
Wyłonić to coś - co pomstować będzie,
i utyskiwać każdego ranka,
i modlić się i płakać.
Przepowiedziałem życie,
jak gdybym zdał sobie sprawę
z konsekwencji
stania po zupełnie innej stronie.
Gdy coś dzieli - przepotężnie.
Coś z gliny,z betonu, z marmuru.
Z ciszy, z mroku, z zimna...
wychodzą posępne postacie,
Zapatrzone we własną bezsiłę.
A ja? Jeszcze próbuję, jeszcze chcę,
wyrwać się z boskiego zamysłu.
Bo przecież: przepowiedziałem życie,
jak gdybym wiedział,
że każdy następny krok,
Będzie powolnym zrzekaniem się.
prawa do powietrza.

... (08.01.2001 Opole)

DZIŚ BĘDĘ

Nie bój się mojego strachu.
Podzielili nas tylko. Rozdzielili.
Ja nad czernią będę drżał.
Ty nad moim drżeniem.
Nie mów więc nigdy więcej
Że przeraża Cię każda z myśli
Wyrzucona w pośpiechu
Po nieprzespanej nocy.
Dopóki starczy sił - będę.
Trochę jak szaleniec
Próbując pochwycić magię swych urojeń.
Trochę jak gdyby ostatnim dniem
Miał być - ten doczekany.
Gdy znad opróżnionej szklanki,
Głowę przychodzi mi podnosić ociężale
I z niedowierzaniem chłonąć
Twą świeżość - samym tylko patrzeniem.
Nie bój się więc mojego strachu.
Podzielili nas tylko. Rozdrapie
To wszystko co ponad czernią
Zawiesić zdołałem.
I Twoje drżenie. Niespokojność całą.
Nie mów więc nigdy więcej
Że boisz się krzyku -
Tego co tak chorobliwie rwie się.
A gdy z kolei zapada cisza
- nasłuchujesz.
Ona nie przyjdzie jeszcze dzisiaj.
Dziś będę.

... (12.12.2000 Poznań)

Na chwilę zapomnijmy o kruchości,
o tym co gnie ku ziemi tak - nieuchronnie
chcąc w jedno połączyć
początki i końce - porachowane.
Niczym powody.
Z równą dokładnością.
Na chwile dziećmi stańmy się.
wiarę odzyskując w to co pierwsze.
Pierwsze dobro - nie zachwiane
pierwszą prawdę - tą co zauroczy.
Za drżącą pochwyci dłoń
ostatnia wątpliwość.
Na chwile przystańmy - proszę.
Zapatrzeni w migoczące gwiazdy.
Wsłuchani w iskrzący mróz.
Ten co świat zaczarował
Z finezją równą Bogu.
By już po chwili móc wrócić.
W dorosłą kruchość zagonioną.
Tę, która dziś figle nam płata.
Śmiejąc się i drwiąc.
Z pozamarzanych perełek łez.
Tych co nad ranem przysiadają.
Tuż obok wygłodniałych gołebi.
Na zamarzniętych parapetach
naszych okien.
Dziś jednak zapomnijmy na chwilę
By nie zgubić w tłumie podobnych
By wiedzieć przez chwilę choćby - o sobie.

... (10.12.2000 Poznań)

Wszystko już tylko czekaniem
Na odpowiednią porę
Która nie nadejdzie.
Na słowa
Choć tych coraz mniej.
Na skinienie niecierpliwej dłoni.
Bo niecierpliwością przesiąknęły
Tęskne modlitwy.
Bo niepokojem trącą całe wersy,
Drżą na wietrze.
Podrywają się i tańczą.
Trochę jak jesiennych liści korowody.
Wszystko inne już tylko czekaniem.
Na noc - co trwa zbyt krótko.
Na dzień - choć przychodzi zbyt szybko.
Na pochmurne niebo -
To co nie chce opromienić.
Wszystko inne już tęsknota tylko.
Za ciepłem twarzy,
Za śnieżnobiałym stołem.
Za milczeniem, którego przerywać się nie godzi.
Nawet poecie.
Czekaniem ja i Ty czekaniem.
A reszta - reszta to cisza.
Co sekundy w godziny zmieniają.
Cisza - w której czeka się najtrudniej.
Na kogoś - kto przyjdzie po cichu.
Niespostrzeżenie.

... (10.11.2000 Opole)

PODROŻ

Zabiorę Cię kiedyś w tę podróż.
Po raz ostatni może. Może po raz pierwszy.
Tylko po to wrócę.
Tylko dla Ciebie, tylko raz,
i nigdy więcej.
Uciekniemy od uprzedzeń,
od porannych zgrzytów w pełnej kuchni,
od perwersyjnych spojrzeń,
od przygnębiających wschodów słońca.
Tylko po to wrócę.
Rozdmucham senne mary.

Zabiorę Cię kiedyś w tę podróż.
Uciekniemy stąd - jeśli tylko przeczekać
zechcesz. Choćby tylko do rana,
tak by do końca przerazić mógł sen.
Zły sen.
To w nim widziałem Cię pochyloną nade mną,
chciałaś uścisnąć moją dłoń. Bałaś się
kruchości, bałaś zranić się dotykiem.
Bałaś się mnie. Więc pozwól...
Zabiorę Cię kiedyś w tę podróż.
Poczekaj tylko po to wrócę
Rozmyję lęki - rozproszę refleksy.
Ostatnim ruchem dłoni, może gestem.
Rozgonię niepokoje, burze.

I po tęczy przepłyniemy.
I w kolory zaplatani - utoniemy.
Jeśli tylko zechcesz
oddam Ci je wszystkie.
Po raz ostatni może. Może po raz pierwszy.

... (07.11.2000)

Pytasz o moje imię?
Nie mam go już od kilkunastu lat.
Gdzieś po drodze,
Pomiędzy zimnymi dworcowymi poczekalniami,
A szarością podmiejskich autobusów.
Gdzieś pomiędzy,
Jednym i drugim zranieniem,
Pomiędzy niespełnionymi pragnieniami,
Zostawiłem je.
Zamieniając na cztery litery,
Zestawione tak sprytnie.
Według klucza którego nie pamiętam.
Zostawiłem je.
Bojąc się że ktoś mnie odnajdzie,
Gdy pomiędzy zimnymi dworcowymi
Poczekalniami,
A szarością podmiejskich autobusów,
Będę próbował jeszcze
Przypomnieć sobie...
Pierwsze. Drugie, każde kolejne
Zranienie.
Każde pogubione pragnienie.
Imiona – pierwsze. Drugie. Trzecie,
Co jak krople deszczu,
Do okien pukają, do wspomnień,
Dobijając się tak natrętnie.
Nie pytaj więc – nigdy więcej,
Nie powiem Ci już ani słowa,
Nie wskaże żadnej drogi.
Jeszcze spróbuję pośród szarości.
Odnaleźć ciepło zapomnianych twarzy.
I tych nazwanych i tych bezimiennych
Zbyt drogich – by zapomnieć.

... (11.08.2000)

TAK TRUDNO

Tak trudno żyć. Gdy ulicami spacerują mordercy.
Gdy szaleństwo totalitaryzmów,
Sprytni podżegacze,
Z taką łatwością zmieniają w religię.
Trudno żyć
Gdy każdego ranka odmierzać przychodzi,
Te same przestrzenie, te same odległości,
Fabryka – sklep – dom – knajpa – kościół.
Tak trudno żyć. Gdy na sąsiednim podwórku,
Rodzi się zbrodniczy zamysł.
W imię odkupienia - ostatnia ofiara,
Rozcapierzonych palców, rozłożonych rąk
Co opór jeszcze chcą stawiać – człowiekowi.
Tak trudno żyć. Gdy od ust odejmujesz
Kromkę chleba – by w przypływie bólu,
Oddać do dziecku, matce, zasuszonej kobiecie,
Kurwie, pijakowi.
Kawałek chleba – jeden jedyny raz.
Trudno żyć. Gdy w głowie mieszają się kolory.
Gdy plastikowe postacie mówią do ciebie,
Gadające głowy – pustosłowia.
Trudno żyć. Gdy czas mierzą ich zegary.
Dzisiaj minuta jest minutą, godzina – godziną,
Dzień –dniem. I tylko noc – ucieczką.
Od rzeczywistości, odczłowieczenia, ciszy.
Przecież wystarczy rozgrzany ołów,
W ich usta sączyć powoli - by umilkli.
Wystarczy lufa pistoletu, w tył głowy
I nie wrócą głosy.
Wystarczy jakiś tam Chrystus, kilka gwoździ,
Krzyż – wtedy odejdą.
Będą krztusić się jeszcze krzykiem.
Fabryka – sklep – dom – knajpa - kościół.
Dzieci, matki, zasuszone kobiety,
Kurwy, pijacy.
Znów na ulicach tańczyć będą barwnym korowodem.
Bo przecież wystarczy przez chwilę
Z trudem żyć. By umrzeć tak lekko.
Dwie godziny po czasie

... (08.01.2000)

Powiedziałeś mi kiedyś
że rosnąć będziemy cierpieniem.
Że każda z tych samotności
uduchowieniem stanie się.
Ukoronowaniem stanu,
w którym tylko poecie bywać się godzi.
Powiedziałeś mi kiedyś
że żaden dzień, żadna chwila
policzona być nie może. Do końca.
Bo pomiędzy nimi zawsze już trwać będzie
to nasze „kiedyś tam”,
Od którego uwolnić się nie sposób.
Powiedziałeś mi, że w końcu przyjdzie nam
za każde odwrócenie oczu zapłacić.
Powiedziałeś, że wystarczy podmuch
delikatne drżenie.
By runęły pozory.
Nim jednak: dobrzmieć zdążyło
ostatnie słowo. Odszedłeś.
Bez pożegnania, po cichu trochę,
trochę jak złodziej.
Zabierając ze sobą mój podziw.
Wzruszenia i wyobrażenia,
Te, które tak skrzętnie chowałem
na dnie przepastnych szuflad.
Odszedłeś - nim umarło słowo.
To, które cierpieniem rosło.

Godło: R.VidiS

... (20.07.2000 Opole)

Zdąrzysz jeszcze odnależć się,
pośrod szepczących traw, wśród łez deszczu
co zielone połacie przykrywa,
kocem z melancholii.
Za nim z impetem zderzy się dobro i zlo,
za nim w jedno się zmiesza Miłość i Nienawiść.
Nim odwagą się stanie tchórzowi,
jego własny strach.
Zdążysz odróżnić uniesienia,
od efemerycznych oddzielisz utopię,
nim pochłonie cię cień ulicy,
urok fasad pstrokatych w obcym mieście.
Za nim odejdzie noc.
Za nim przebudzenie omiecie twoją twarz
chłodem.
Serca skamienieniem, spiżowością.
Zdążysz.
Powietrza łyk spić z ust poranka.
Tylko on ukojenie przynosi.
I odchodzi. Pamiętaj.
Musisz zdążyć, znaleźć się, odkryć,
choćby ślad szczęśliwości,
choćby jeden - jedyny powód dla którego
warto, dla którego chce się.
słuchać szmeru co narasta,
co w krzyk się przeradza, co brzmi!
Ciszą, chłodem, życiodajnym powietrzem.
Zdążysz!
Na swej twarzy dostrzec nikły płomień
światła - czasu.
I urzeknie cię i do kresu drogi poprowadzi
i zgaśnie. Nagłością raniony śmiertelnie.
Lecz mimo to wiem, że zdążysz.
Do swego odbicia odnajdziesz drogę.
Zwiedziony wędrowcze.
Nie zawracaj.

... (19.07.2000 Opole)

Boję się nacjonalizmów,
Każdej nocy siadają-w pobliżu mojego domu.
Mają brunatne koszule, błyszczące oczy
dzieci, co z otwartymi ustami
z zaciekawianiem przyglądają się. Słuchają.

Boje się że gdy na dobre tu zamieszkają
już nic nie powstrzyma nocy długich noży.
Że znów niewinnych korowód poprowadzą
ku zatracie
By zatratę czynić.
Na zatratę siebie samych.
Dla idei – co na żyzną upada ziemię.
Niczym ziarno.
Że już wkrótce zakwitnie purpurą.
Że niebo rozżarzy do tchu utraty
I betonem powyrywanym będzie.
I tonami powyginanej stali
wypatroszonych kamienic,
co spoglądać będą dumnie.
Wypalonymi oczodołami okien.

Boje się luf karabinów.
Podkutych butów,
tych - co niczym bezduszne zegary
odległości mierzą stukotem.
Krokiem defiladowym.- Paradnym.
Mierzą przestrzeń
dzielącą zdeptaną twarz chłopca
od zgwałconego ciała dziewczyny.
Mierzą przestrzeń
tę która łączy rozstrzelane zwłoki matki
z dzieckiem - tym co jeszcze nieopodal
siedzi bawiąc się szmaciana lalką.
Mierzą odległość –
tę która scala mój strach
z przerażeniem w szklanych oczach starca.
Mój strach przed człowiekiem.

Godło: R.ViDiS

... (06.11.1999 Bielsko-Biała)

WIĘC TRZEBA

Trzeba tylko poskładać umiejętnie
- te wszystkie dni. Wiesz, one...
one nie są wbrew pozorom
takie banalne.
Wystarczy, że są.
Że przebudzenia
To nie tylko przebudzenia.
Że myśli wstają, że burze ustają
I grady i deszcze,
Nie pukają tak obco, tak złowieszczo
W parapety, w okna.
Trzeba tylko zebrać wspomnienia,
Poustawiać je w szeregu
Według rangi, według stopnia i...
Zapomnieć.
Nawet - gdy się nie chce,
Nawet - gdy nieprzystoi
Jeśli burzy się coś.
Graduje i deszczy.
Zapomnieć trzeba.
Nie otwierając okien.
Nie przyklejając do szyb
Świętych obrazków.
Trzeba roztrzaskać z impetem
Drogi prezent. Szklaną kulę
Z drogą, saniami i delikatnymi
Płatkami śniegu.
Zatopionymi w gęstej cieczy.
A potem...
Potem już nie będzie nic.
I nic się nie stanie.
Bo cóż mogłoby się stać.
Trzeba tylko ...

... (24.11.1999 Bielsko-Biała)

Milczą-jak bardzo-tylko one wiedzą.
Znają cenę za jaką się milczy,
Znają cenę za jaką się mówi,
wiedzą ile kosztuje:
każde nie opaczne słowo.
Wiedzą jak wielka siła tkwi,
w całych zdaniach.
Już posmakowały kurzu ulicy,
już piasek pod zębami zgrzyta.
One milczą.
Jak gdyby dźwięk zmącić mógł
kolory ciszy.
Jak gdyby ofiarą miała być
ta zmowa.
Milczą.
Milczące niebo,milcząca świątynia,
milczący deszcz,co w szyby
stuka bezszelestnie.
Milczące spojrzenia,milczące zbrodnie
Milczące oburzenie i gazety
od lat milczące tak samo.
Tak samo zubożałe milczeniem.
Milczące o nędzy.
Tylko one wiedzą jak bardzo.
Choć ulicami się przechadzają,
choć urządzają już marsze
czarno-krucze protesty.
Ciągle milczą.
Znają cenę za jaką się milczy
Znają cenę za którą...
mogłyby przestać.
Z dnia na dzień,
z godziny na godzinę.
Zamilknąć naprawdę-powinny.
Wszystkie wyrzuty sumienia.
Całe światy oburzone.

... (18.10.1999 Bielsko-Biała)

CÓŻ MOGĘ BOŻE

Ofiarować cóż mogę Ci Boże?
Tę dusze, co na wietrze gnie się niczym liść?
Choć życia w niej jeszcze drzemie
zakażony pierwiastek,
Zamknięty w tkankach chorobą trawionych.
W komórkach - co nierówną toczą walkę.
A może myśli cienie wątłe?
Te co po fasadach domów przemykają ukradkiem
w obawie przed aresztowanie.
Cóż mogę Dobry Boże?
Rąk, spętanych strachem, twory
niepodobne do niczego.
Spojrzenia dziecka - tak naiwne,
A może łzy...?
Te już wzruszać przestały - zbyt wiele ich,
by skruszyć mogły zimny posągów spiż.
Cóż mogę Dobry-Boże?
Modlitwy matek. wyschnięte źrenice.
kroków nasłuchiwanie.
A może stłumiony śmiech,
może niepokończone zdania?
Młodzieńcze przyjaźnie,
Może kipiące krwią barykady
tą co na sztandarach zastygła na chwilę.
By wzbić się, by w błękity ulecieć.
więc cóż mogę?
Wszystko to tak niewiele.
Tak mało. Dla Ciebie.
Może wiec życie.
Cokolwiek ono dziś znaczy -
Dobry Boże.

Godło: R.ViDiS

... (02.08.1999 Bielsko-Biała)

Kim jesteś - naprawdę nie wiem
Nie widziałem Cię nigdy.
Nawet Twoja historia
Nie obchodzi mnie wcale
Chcesz zostać - zostań,
Chcesz odejść – odejdź
Chcesz coś powiedzieć ....
Nie mów
Paryskie przebudzenia są
Zawsze takie same.
Ot po prostu - mgły trochę
I zimno przenikliwe
Z mrocznych czeluści
Na senne jeszcze ulice wymyka się.
Papieros?
Tak, to dobry sposób na milczenie.
Można wtedy stać, trochę z boku
Niedbale wydychać dym
Prosto w ciszę.
Kim jesteś - naprawdę nie wiem.
Nie, nie chcę znać Twojego imienia,
I tak zapomnę, więc nie mów,
Postój trochę, popatrz jak ja.
A gdy jutro spotkasz tu kogoś
Powiedz mu, wykrzycz prosto w twarz.
Kim jesteś - naprawdę nie wiem.
Nie widziałem Cię tu nigdy.
Nawet Twoja historia
Nie obchodzi mnie wcale.
Może to najlepszy ze sposobów
Na Przyjaźń
Przecież już jutro będę mógł powiedzieć:
Jak bardzo się cieszę, że Cię widzę
A Ty - Ty znów zapalisz papierosa,
Wierząc, że to najlepszy sposób
Na milczenie

... (29.07.1999 Bielsko-Biała)

Gdzieś na skraju dwóch światów
Spotkać nam się przyjdzie, łamiąc
Gładkie tafle luster kryształowych.
Poustawianych nie wiadomo przez kogo.
A to przecież takie głupie,
A to przecież niemądrze tak.
I nieprzyzwoicie trochę.
Ot Chimery figle nam płatają.
Nęcą.

A przecież gdzieś na skraju dwóch światów
Niczym w rzece skąpiemy się,
Obmywając utrudzone twarze
W cierpkich łzach Boga.
Tam spotkać się nam przyjdzie.
Choć to takie banalne przecież.
Trochę jak życie.
Ot, dola człowiecza w ziarnku piasku
Zamknięta - dla niego perłą, światem.
Choć zdeptany - niczym niedopałek.
Niechcący. Dogasa
Tli się jeszcze, lecz już wkrótce.....

I gdy na skraju dwóch światów
Spotkać się nam przyjdzie, łamiąc
Tratując w tańcu ołtarze
Starych bóstw
Powiem Ci niemądrze, nieprzyzwoicie,
Jak tęskniłem nieskromnie, chimerycznie.
A Ty, swoją w wielkie grochy
Poprawisz sukienkę. Zawstydzisz się.
I już z głową w chmurach,
Po nie rzeczywistym przepłyniesz moście
Na moją stronę
Życia.

... (16.07.1999 Bielsko-Biała)

A może świat zatracił się już całkiem.
W pogoni za tym, co niedoścignione.
W wyścigu do nauk naiwnych.
Wzorów, wyjaśnień, tez i antytez.
A może „człowiek” wcale nie brzmi dumnie.
Może ktoś tę dumę wtłoczył w jego głowę.
W bez litości - Zapominając o cierpieniu.
O bólu, co w rozpacz się przeradza.
I choć już nawet myśl pochwycić chcemy.
I Boga w szczerozłotej usidlić klatce.
Choć odpowiedź na wszystko mamy
Tak niewiele znaczącą, tak nieistotną.
Jeszcze przecież krok wstecz możemy zrobić.
Jeszcze nie wszystkie mosty nadpalone.
Zanim w tańcu, w obłędu korowodzie
Zgubimy swe twarze, prawdziwe oblicza.
Bo nie znaczę nic, ni świat, ni zatrata.
A pogoń, a pęd? Ot wirowanie!
Co w kierat nas wciąga z taką prostotą.
By z mozołem utrzymać dusze na postronkach.
Niczym i sam człowiek - istota nierozumna
Której nawet granicę rozumu pojąć tak trudno.
Choć zniewolić tak prosto, ubezosobowić.
Jedynie strach znajdując na usprawiedliwienie.
A przecież cofnąć się - to jak w przepaść skoczyć.
A na dnie jej już tylko zrozumienie.
Tam wiatr tańczy rozwiewając zwątpienie.
Więc może krok jeden zaledwie wystarczy
By myśl umarła ta niepokojąca.
Że może świat zatracił się już całkiem.

... (13.07.1999 Bielsko-Biała)

POST CORDA LAPIDES

Po sercach kamienie
Pozostaną.
Bruków kostki starte
Ciężkimi butami.
Te z barykad ciskane,
W plastikowe tarcze,
Bezdusznych żandarmów,
O pustych twarzach.
Po sercach kamienie.
W niebosiężne domy przemienione,
W ludzkich dramatów sceny,
Co po zmroku dogrywają się.
I tylko serca – tak skamieniałe,
Otulone pyłem, mchem porośnięte.
Bić będą przez chwile jeszcze, jeszcze,
By w końcu ostatnie wydać tchnienie.
I w kamień, w żelazo, w spiż...
Zmienić się.
Po sercach – kamienie...
i nie będzie już rewolucji.
Po sercach – kamienie...
i bruków szlifowanych nie będzie.
Zostaniemy tylko my.
Z myślą co na ustach zamarła,
Niczym niemy krzyk.
Wykuty na dnie kamiennych serc.

... (10.07.1999 Bielsko-Biała)

Roznieć ogień naszych serc,
co jak rozbitkowie,
pomocy szukają w mroku,
rozpal myśli zastane,
niech w ruchu odnajdą,
odpowiedz niezgłębioną.
Rozpacz zamień w uśmiech,
bólu ujmij choćby odrobinę,
i trwaj.
Dłonie niespokojne zrozum,
i pocałunki gorące...
co niczym skry parzą.
Gdy ukradkiem składane,
jeszcze przed nadejściem dnia,
niechcianego .
I bądz.
Nadzieją na każdy dzień,
obawą co pod drzwiami,
składam późną nocą.
Światłem co wnętrza,
samochodów obcych zupełnie,
rozświetla.
Wyraz twarzy zmieniając,
tak szybko,
nieprzyzwoicie.
I zostań.
Już na zawsze,
nieodgadnioną tajemnicą.
Co w jeden wieczór,
oplotła nas,
Karmiąc kiczem.
Słońc zachodzących z mozołem.

... (17.06.1999 Bielsko-Biała)

ZBAWICIELE

Maszerują zbawiciele,
niosą krzyże heblowane.
Mniejsze, większe - podle winy,
według zasług i uchybień.
Maszerują zbawiciele,
mają twarze zakrwawione,
Jedni mniej, zaś inni więcej,
według stopnia, według rangi.
Maszerują zbawiciele,
dudni krok podkutych butów.
Bruk wydaje się falować,
płacze szaro - brudne miasto.
Choć to przecież zbawiciele,
maszerują w kurz wbijając.
Prawa, myśli, książek stosy,
pogan, żydów, kolor skóry.
Maszerują zbawiciele,
kto nie z nami ten przeciwko.
Starzec, dziecko, matka,
to nieważne, bez znaczenia.
Maszerują zbawiciele,
ku historii wyzwań pełnej,
Z głową w chmurach
dumni tacy.
Nie dosięgnie ich Golgota.
Ponad Bogiem, ponad prawem.
Maszerują zbawiciele.
Z piaskownicy wyglądają
wystraszone twarze dzieci.
A to przecież zbawiciele.
z cierniowymi koronami.
Maszerują krusząc beton
Popękany od pochodów.

... (09.06.1999 Bielsko-Biala)

SPOTKANIE

Na pewno pamiętasz mnie.
Spotkaliśmy się chyba w paryskim metrze.
A może nie...
Może na przedmieściach Hamburga.
Szaro - brudnego.
Portowego miasta.
Przypomnij sobie!
Na pewno mnie pamiętasz.
To było? To przecież wczoraj.
Spotkaliśmy się.
W tym pieprzonym paryskim metrze.
A może nie?
Miałaś wtedy...
Już nie pamiętam.
Tylu miejsc nie pamiętam, tylu twarzy.
Nawet nie wiem, czy to Ty.
Dlaczego krzyczę?
I po co te wspomnienia - takie wyblakłe,
Takie niepotrzebne?
Nie wiem,
Nie wiem po co te wszystkie miasta.
Po prostu nie wiem.
Widzisz - ja tylko przysiadam się do ludzi,
Proszę o kilka minut rozmowy.
Czasami o drobne na jedzenie.
A nocą? Nocą zalewam się w trupa.
W zadymionych knajpkach,
Paryża, Hamburga.
Taki mam sposób na życie.

... (30.05.1999 Bielsko-Biała)

By unieść się,
wiatr we włosach.
Smak nocy nie przespanej.
Poczuć.
Zgubić ulicy zapach.
Aromat niedopowiedzianych...
Pożegnań.
Rzuconych w pośpiechu.
Przed odjazdem.
By zgłębić móc,
Tajemnicę świata.
Poplątany sekret Boga.
Poczuć.
Pojąć.
Wzniecić serc płomień.
I tańczyć do samego rana.
Do upadku.
W ciszę,w smak nocy.
W nieziszczenie.
By spocząć móc.
Na krawędzi wiedzenia.
Poznania nieskromnego.
Nieludzkiego.
A potem już tylko zasnąć.
Z pytaniem co wiruje.
Z odpowiedzią.
I unoszeniem się.
I opadaniem.
W pośpiechu trochę.
Trochę ukradkiem.
Przed spoglądaniem.
W głąb siebie.

... (16.05.1999 Bielsko-Biała)

MARTWE DOMY

Okna - zieją pustką
choć tak wiele jeszcze
tli się w nich życia.
Są trochę jak oczy
bezdusznych Molochów
choć w środku śmieją się ...
Ludzie.
Wiem o tym.
I przechadzam się
i spoglądam ukradkiem,
i pustką zieję.
W stronę okien.
tych, co to cudzym spojrzeniem
żyją.
Te roześmiane twarze Molochów
zapatrzone w sam środek,
w bezduszność.
Lustrzanych światów.
Okna - dzielą mnie,
od tego, co po drugiej stronie,
co jeszcze sennym się wydaje.
A przecież tak wiele tli się jeszcze
życia.
W każdej z tych nie pochwyconych
Nie powtórzonych - nadziei.
To tylko okna pustką zieją.

... (27.04.1999 Bielsko-Biała)

GDZIE JESTEŚ HIOBIE

Gdzie jesteś Hiobie?
Ty - któryś nie zwątpił po ostatni dzień,
Tak bardzo Twe j wiary potrzebuję.
Tak bardzo.
Mógłbym wtedy
spośród słów nieporadnych sens wyłowić.
Mógłbym żywym uczynić to,
co w mrocznych zakamarkach duszy
wątpiącej tak człowieczo.
Noszę.
Więc gdzie jesteś?
Ty - który swa rozpaczą
serce Boga poruszyłeś.
Ty - który na kolana rzuciłeś
niebieskie zastępy.
Gdybym tylko Twą wiarę miał,
Mógłbym na powrót
przywołać tych - których brakuje
tale bardzo;'
Tych - którzy po sobie tylko pustkę
zostawić mogli,
I wątpienie.
Tak człowiecze.
Więc gdzie jesteś Hiobie?
Może z nierozumienia mego kpisz?
Może z łez moich zaśmiewasz się?
Naiwną nazywając słów prostotę.
Może echem gorących spowiedzi jesteś,
Boskim przebaczeniem.
Odpowiedz Hiobie.
Odpowiedz!


Godło: R:ViDiS

... (24.04.1999 Bielsko-Biała)

Napiszę kiedyś długi list,
pełen słów mądrych,
ale nieprawdziwy.
I wyślę na poste restante,
do obcego, do znajomego,
do nie mojego Boga.
Napisze Mu, ze dobrze mi,
że idę powoli ku Niemu,
gubiąc woskowe posągi.
I wyślę w przestrzeń,
pozbawioną wyrazu
i słów mądrych nieprawdziwych.
Napiszę Mu to co myślę,
a potem przyłapię Go,
na zaglądaniu w duszę.
I zrozumiem,
może nie, sam nie wiem,
po co Bogu
kolejny długi list
pełen słów mądrych.
I ciszy...
konwenansów
szaro - burych

... (13.02.1999 Bielsko-Biała)

Wpatrzeni w szklane tafle,
unikamy spojrzeń,
zabijamy słowa.
Gubiąc się.
Pośród wystaw kolorowych.
Wplątani w nowe okoliczności,
wiążemy na zawsze,
a może tylko na chwilę.
Nasze związki.
W gordyjskie węzły.
Wpleceni w kontekst zdarzeń,
co to dotyczy nas połowicznie.
Szukamy odpowiedzi.
Czegoś co bardziej kategoryczne
a niżeli niebo gwiezdziste
to nad nami,
a niżeli prawo moralne
to w nas.
Jesteśmy.
Pogmatwani jak słów potoki,
przejrzyste aż do bólu
zimne.
Przerażeni jak dzieci,
co pod wpływem chwili
wytaczają wielkie armie.
Poskromieni jak lwy młode,
co po raz pierwszy,
łykają hausty świeżego powietrza.
Tacy sami już od zawsze.
Na zawsze,
wpatrzeni w szklane tafle.

... (13.01.1999 Bielsko-Biała)

LIST DO PRZYJACIELA

Długo nie pisałem do Ciebie, wiec wybacz.
Ktoś na mieście mówił mi, że nietęgo z Tobą.
Przyjaźnie rozpierzchły się
trochę jak pieniądze - szybko i bezpowrotnie.
nawet nie wiem gdzie Cię szukać.
Spacerowałem wczoraj - późną nocą,
odwiedzałem te wszystkie miejsca,
które jeszcze niedawno coś znaczyły
Dla nas.
Ale tam nie ma nic od tak dawna.
Długo nie pisałem do Ciebie, więc wybacz.
Wiesz - ta cała gmatwanina ludzkich losów,
ścieżek. Może dlatego? Sam już nie wiem.
Dziś tak trudno zebrać jest myśli.
I wrócić tak trudno, godzić się ze światem.
Każdego rana od nowa.
Wiec wybacz, że pamiętam,
bo jakże zapomnieć. Chociaż ...
Może tak byłoby lepiej.
Może wtedy mógłbym beznamiętnie,
przemierzać tafle tych wszystkich miast.
Nie wyszukując w tłumie znajomej twarzy.
Na próżno.
I wyrazy i zdania całe, na próżno.
I niedopowiedzenia i cisze, na próżno.
My sami - dziś już tacy niewyraźni.
Jeśli nie odpowiesz - będę wiedział
że tam gdzie jesteś nie pisuje się listów,
i świątecznych kart też się nie wysyła.
Więc milczeć będziemy już zawsze ?!
Niepojętym bólem krzycząc bezgłośnie.
Dlaczego? Dlaczego nie usłyszę już
Twojego śmiechu, spytaj Go Przyjacielu.
Tylko o to proszę.
Spytaj: dlaczego potrzebował Cię bardziej
Niż ja. I proszę o jedno tylko.
Wybacz. Mój strach tak człowieczy.


(Mojemu Przyjacielowi - Bratu w dniu naszych urodzin.
Sebastianowi „Czaszce” 1975-1996)

... (20.07.1998 Kielce)

Nie uzasadnisz już tego co ja,
rozumiem dziś już tak doskonale,
Nie odpowiesz na pytania,
zadane kiedyś tam, gdzieś tam.
Przez kogoś -
choć wcale nie przez nas.
Nie zaśniesz już,
i nie zbudzisz się,
Nie zamilkniesz,
i nie przemówisz.
Nie usłyszysz i nie ogłuchniesz,
A to, co zostanie,
to niedopowiedzenia smak,
To pozaracjonalność,
każdego dnia,
i Ciebie i mnie,
zarazem.
Nie wyjaśnisz tego, co zagadką,
choć wypowiedziane być mogło,
każde słowo.
Co jak klucz do prawdy,
dziś nie brzmi już.
Nie zabrzmi dźwięk prawdziwy,
ani w Tobie,
ani we mnie,
Fałszem zaplączesz się jak szalem,
i niczym zraniony gestem człowiek,
odejdziesz,
I już Cię nie będzie...
Życie.

... (20.07.1998 Kielce)

I choćby nam w ogień,
skoczyć nagle przyszło,
w wirze zanurzyć swe ciała,
I choćby toń głucha pochłonąć mogła,
piekielne zamysły, szaleństwa,
Odnaleźć nam przyjdzie gorzki smak i niesmak,
I słońca blask i ciemność,
i prawdy rytm i nierytm,
w milczeniu, w spojrzeniu.
I choćby w ślad za nami tańczący,
rzucili się bogowie,
Wyciągając swe przydługie nieco ręce,
na ratunek.
Zatracimy się.
I choćby to ostatni już dźwięk,
miał zabrzmieć w naszych głowach,
Znaleźć nam przyjdzie na dnie samym,
i w ogniu,
i w wirze.
Dla strudzonych oczu oparcie,
Zatęskniono na śmierć,
i na zawsze,
Puste oczodoły,
tańczących świerszczy.

... (24.05.1998 Kielce)

Tylko tam gdzie słowa żyją,
gdzie strachu nie ma.
i krzyk zasnął.
Ukołysany,a nie stłumiony,
ciepłym wiatrem,
co we włosach kołysze się
wplatając całe zdania.
Tylko tam,gdzie znaczenia,
mają znaczenie,
nie bez znaczenia wydają się.
Słowa,co żyją,już własnym:
trochę mistycznym,
trochę zamglonym
życiem.
Tylko tam gdzie złych nie ma,
wyrazów i gróźb i złorzeczeń
zaklęć i talizmanów.
Co najczarniejsze przywołują chwile,
i wspomnienia zamieniają
w krzyk, co zbudził się
i z gardła się wyrywa.
Zabiorę cię.
By już wracać nie trzeba było,
by droga przed nami prosta,
a kręta jak rzucona wstążka,
tylko za nami.
Zabiorę cię.
I skrzywdzić zabronię światu,
całemu i każdemu z osobna.
Byś życiem słów skropiła włosy.
A wiatrem co we włosach kołysze
całe zdania wplatając.
Pachniała.

... (15.02.1998 Kielce)

Śladów niespokojnych dusz,
na śniegu szukać próbuję,
na białych od pamięci plamach.
Gestów nieufnych rąk
na kartkach dopatruję się,
w listach listopadowych.
Uczuć niewymownie ciepłych,
co wtopiły się w naszą duszę
niespokojne, nieufne, niewymowne.
Pragnę.
By zamysł ziścić,
by marzenia w daty wpleść,
w kalendarze.
By być i już nie płakać,
nad bielą, nad błękitem,
nadszarpniętym.
Przez ciągłe wracanie.
Rozpamiętywanie.
By już ze spokojem,
niespokojnych szukać dusz.
By z ufnością jednodniową,
nieufnych rąk uścisku doświadczyć.
By wymownych do bólu
uczuć doświadczyć.
Budząc się.
W błękitnej od mgły pościeli
przesiąkniętej zapachem...
porannej rosy.
Doświadczyć...
Twojego budzenia się
tuż obok.

... (24.11.1997 Kielce)

Każdego ranka to samo:
potykam się o zimne powietrze,
oszołomiony ciszy nocy,
wdycham gwar.
A pod moimi oknami,
przechadzają się kolorowe korowody,
wspomnień,
trzymając się za ręce.
Każdego ranka to samo:
modlitwę wznoszę do Starego Boga,
zacinając się tępą żyletką,
do bólu przywykam.
Do krzyku pod moimi oknami,
do pożółkłego od tytoniu mleczarza,
który ukradkiem przed żoną,
wymyka się,wdychając gwar.
I on mówił mi właśnie:
że każdego ranka to samo,
ta sama cisza nocy gra,
ten sam korowód wspomnień,
ten sam Stary Bóg,
w wyblakłym kombinezonie.
Pcha ten swój dwukołowy wózek,
który stuka o bruk ulicy.
A w nim przykurzone butelki
dzwonią anielskimi dzwonkami.
I znowu
Każdego ranka to samo,
choć w zupełnie innym mieście:
Budzę się.
I tutaj też jest mleczarz-Bóg
i boski mleczarz pijany w sztok
Po kolejnej kłótni z żoną

... (13.10.1997 Kielce)

Poezja to...
Niczym oddech Boga,
niczym wydmuch otchłani.
Nierozwiązywalność.
To ciało, które chorobami,
poprzeszywane, połatane,
gnije wydając tchnienie.
Poezja to...
Pijana dziwka,
otulona szalem pajęczym,
to misterium skłamane,
zakłamane, złamane.
Życie z upadłego do upadłego.
Poezja to...
Taniec w chmurach, wirowanie
chwytanie opatrzności za ręce,
To deszcz i słońce,
to płochliwych lat kilka,
zamkniętych w zadżumieniu,
A poeta...?
To Bóg co oddycha,
nierozerwalnie - rozerwany,
Z rękoma związanymi,
powykrzywianymi śmiertelną chorobą,
prawdo mówieniem.

... (15.05.1997 Kielce)

Z nadzieją, że dziś zrozumiem,
sens myśli zbieranych wczesną jesienią,
tych wplatanych później w bukiet.
Z żółtych i czerwonych liści,
Z nadzieją, że to dziś właśnie,
prostszymi staną się pytania i odpowiedzi,
zadawane w pośpiechu, wyrzucane w obawie,
Przed zimnem grudniowej nocy.
Z nadzieją, że tylko teraz,
pośród kwiatów nieśmiałych, odnajdę,
to co istotne, by wybić się z ziemi,
Po pierwszych wiosennych roztopach.
Z nadzieją, że tylko dziś cel pojąć zdołam,
zauroczony wonią pierwszych czereśni,
zerwanych w pośpiechu w cudzym ogrodzie,
I zdań niedopowiedzianych.
Podobnych do zachodów czerwcowego słońca.
Zatapiam się w prawidłowości,
w konsekwencji,
goniących się pór roku,
złożonych w istotną dla mnie całość,
Pogrążam się,
w cyklicznym upływaniu,
uciekaniu,
przed każdym kolejnym zdarzeniem,
zrzuconym na karb utraconego roku.
Tylko po to, by zrozumieć,
pojąć i wiedzieć,
Jakże trudne,
ulotne zarazem,
nieosiągalne,
czyste jednocześnie.
Mistyczne i święte,
w zależności od nastroju,
Czasem głupie wręcz chamskie i prostackie,
wulgarne,
i nieskalane czasem,
jest...
Boskie poczucie humoru

... (15.05.1997 Kielce)

Przystanąć choć by na chwilę,
zwolnić ten cały niekontrolowany ład,
wyrwać z posad, z cokołów zrzucić.
Przeczekać, choćby przez chwilę,
pod plastikowym parasolem drzew,
pod papierowym liściem skryć się,
Przeżywać się choćby raz,
przystanąć w zamyśleniu i ruszyć po chwili,
z namaszczeniem złączyć się w całość.
Przebaczyć choćby po raz ostatni,
w skupieniu, w ciszy, tak naprawdę,
i ruszyć...
W przepocony dworzec,
w przedymiony bar.
Przekroczyć przepaść i...
o próg się potknąć,
otworzyć okno,
zachłysnąć się niebem,
dotykając lekko ustami,
wszystkie te bezosobowości.
Te którymi karmię się,
każdego rozczochranego poranka,
te, z którymi wieczorami godzę się,
te, wcale nie takie mi bratnie,
Te, których rozumieć,
nie chciałbym już nigdy,
te, których znać nie chciałbym,
te, wcale nie takie utęsknione.
I tylko...
dla jednej choćby chwili,
zwolnić ten cały niekontrolowany ład,
i przeczekać,
już na zawsze,
już do końca,
W nie spokoju utopić usta.

... (08.05.1997 Kielce)

A przecież i tak,
wszystkie nasze myśli,
słowa i gesty,
i my sami.
Spotkamy się.
Myląc pogoń,
kluczyć będziemy,
ciemnymi uliczkami miasta,
rozdeptując wielkie kałuże,
w pośpiechu,
pokonywać będziemy czas.
Klnąc pod nosem,
chować będziemy swój lęk,
w śmierdzących bramach.
Tylko po to,
by przy błysku fleszy,
wścibskich reporterów,
wieczornych wiadomości,
Zawieść wszystkie nasze myśli,
słowa i gesty,
nas samych...
Na najwyższym przęśle,
Brooklinskiego mostu.
A pod nami niech zaśnie,
utulony wczorajszą ciszą,
Nowy Jork.

... (06.05.1997 Kielce)

Zatrzymaj czas,
zatrzymaj świat,
zatrzymaj się.
Ten pęd ten dreszcz, ta szybkość,
przeraża mnie, pogrąża,
Zatrzymaj sens,
zatrzymaj cel,
zatrzymaj noc,
Ten cykl, ten pozór, ten ład,
przeraża mnie, pogrąża,
Zatrzymaj mój ostatni wiersz,
ten potok słów,
którego ja powstrzymać już nie mogłem.
Przerażony gwałtownością Twoich słów,
poubieranych w czarne trykoty,
przechadzające się pod moimi drzwiami,
Przerażony kolejnością decyzji,
ostrością Twoich nie domyślonych koncepcji,
spacerujących po parapecie mojego okna.
Przeproszony przez nieostrożnego przechodnia,
który jak co dzień i tym razem potrącił,
mnie przerażonego...
A Ty jak na złość znikasz,
zatrzymując samochód o żółtych oczach.
Ulatujesz w wiersz niepowstrzymany,
tłumacząc przez na wpół otwarte okno,
swoje dziecięce uniesienia,
Przyswajanie czaso-sensu,
szaroburego.

... (06.05.1997 Kielce)

Znowu uświadomiłem sobie,
że tak mało mam do powiedzenia,
Choć krzyczę,
co wieczór...
wracając do domu,
Po suto zakrapianej kolacji,
W taniej knajpie,
Na dwunastej ulicy.
Znowu dotknęło mnie to coś,
czego zobaczyć nie mogłem,
Przez opuszczone kotary,
W moim odrapanym pokoju,
W mojej brudnej kamienicy,
Na ulicy dwunastej...
Znowu zamotałem się w korytarzu,
fascynuje mnie,
Ten korytarz przez który przechodziłem,
wspominając zasłyszaną rozmowę,
Dwóch poetów,
prawie wieszczów,
Głucho - niemych...
Przepijających głębsze uczucia,
ciepłą wódką.
Na dwunastej ulicy.
Potykając się,
o niepotrzebne zdania,
podziwiałem misterium,
jej kunszt.
Jeszcze zaledwie wczoraj,
potrafiłem jakoś tak,
wielbić, kochać...
Ten mój mało ważny świat,
rozmieszczony z tak subtelną dokładnością,
Pomiędzy knajpą, kościołem, a sklepem,
na dwunastej ulicy,
Może dlatego,
że jeszcze wczoraj,
mieszkałem na dwunastej,
Wynajmowałem tam pokój u starej kobiety,
z twarzą podrapaną przez pijanego kochanka.
Której zapomnieć mimo mało znaczeń
nie umiem

... (27.04.1997 Kielce)

Na początku było to,
dziecinne spojrzenie,
niczym nie zmącone,
widzenie boskości,
- codzienności.
A potem już tytko szklane tafle,
na których powypisywali wielkie myśli,
mędrcy tego nieboskiego świata.
A potem tylko szyby samochodów,
mijanych gdzieś po drodze,
w ciszy,
samochodów,
w których siedzieli najmądrzejsi.
Cieszące się przepychem,
zakłamani aż do bólu,
z uśmiechami poprzyklejanymi do twarzy,
pulchnych niczym aniołowie,
ci z obrazów w wielkich świątyniach.
Tych co to jeszcze niedawno,
były elementem początku,
dziecinnego spojrzenia - niezmącenia.
Wtedy jeszcze nie było „potem”,
choć po drogach jeździły samochody,
a szklane tafle przerażały nagością,
Wtedy nie było tych mądrych i tych głupich,
choć na szybach pisali palcami,
dzieciaki z sąsiedniej ulicy.
Tej której nie było jeszcze...
tej której nie ma do dziś,
codziennej,
mijanej tak samo,
w ciszy.
Od zawsze dalekiej od boskości.

... (27.04.1997 Kielce)

Na początku było to,
dziecinne spojrzenie,
niczym nie zmącone,
widzenie boskości,
- codzienności.
A potem już tytko szklane tafle,
na których powypisywali wielkie myśli,
mędrcy tego nieboskiego świata.
A potem tylko szyby samochodów,
mijanych gdzieś po drodze,
w ciszy,
samochodów,
w których siedzieli najmądrzejsi.
Cieszące się przepychem,
zakłamani aż do bólu,
z uśmiechami poprzyklejanymi do twarzy,
pulchnych niczym aniołowie,
ci z obrazów w wielkich świątyniach.
Tych co to jeszcze niedawno,
były elementem początku,
dziecinnego spojrzenia - niezmącenia.
Wtedy jeszcze nie było „potem”,
choć po drogach jeździły samochody,
a szklane tafle przerażały nagością,
Wtedy nie było tych mądrych i tych głupich,
choć na szybach pisali palcami,
dzieciaki z sąsiedniej ulicy.
Tej której nie było jeszcze...
tej której nie ma do dziś,
codziennej,
mijanej tak samo,
w ciszy.
Od zawsze dalekiej od boskości.

... (24.04.1997 Kielce)

Wiem jak smakują słowa,
z których skrzętnie składa się obrazy,
wizerunki nas samych.
Wiem jak karmić Cię nimi,
bawiąc się Tobą niczym dziecięcą zabawką,
od rana do wieczora.
Wiem jak nie znudzić się,
tym co napisane i powiedziane już dawno,
o takich jak Ty - nienasyconych.
Wiem jak odstawić Cię na bok,
na półce znaleźć Ci stosowne miejsce,
tuż obok armii ołowianych żołnierzyków.
Wiem jak wrócić do Ciebie,
i znów skrzętnie złożyć Twój wizerunek,
ze słów co swój mają smak i zapach.
I nawet wiem kim jesteś.
Szyderco,
Kłamco,
Fałszerzu,
Ludzkich losów i ludzkich nadziei,
Więc nadal będę Cię karmił,
bawiąc się Tobą,
niczym zabawką,
od rana do wieczora,
aż do znudzenia,
Chrystusie Frasobliwy.

... (12.02.1997 Kielce)

Z tyloma rzeczami poradzić sobie,
ze wstawaniem o świcie
z nocą co na przekór,
trudno.
Z przeciwnościami losu walczyć
z twardogłowymi od zawsze
z bezwyrazowymi zaledwie od wczoraj,
trudno.
Z ciszą kłócić się co dnia,
krzyk przekrzyczeć zajadły,
pokonać, jak pokonuje sam siebie.
Trudno.
A słów kilka zebrać,
by być, czekać, rozumieć,
każde następne, moje "Trudno"
nauczysz się.
Nieprzyzwoicie łatwo.

... (09.12.1994 Bielsko-Biała)

Przed Twoim majestatem Panie,
już niedługo stanę w skrusze,
lecz zanim to zrobię chciałbym Ci powiedzieć,
że warto było dla tej beztroski.
Już wkrótce będziesz mnie sądził,
sobie tylko znanymi prawami,
lecz mimo to powiem Ci Panie,
że opłaciło się nad obłokami przefrunąć.
I rękoma machać do tych na dole,
posyłać im z promieniami uśmiechy,
Radości w rymy ubrane, wiersze szczęśliwe,
W nadziei na przyszłe rozgrzeszenia.

... (09.12.1994 Bielsko-Biała)

Oboje boimy się tego samego,
wiemy, że przyjdą w końcu by zniszczyć marzenia,
nasze własne mrzonki o lepszym jutrze,
i wczoraj takim bardzo kolorowym.
Oboje boimy się ich ciężkich butów,
w których przemierzają nasze rzeczywistości.
I tych zaciętych twarzy wyrazów bez wyrazów,
pozbawionych nawet najmniejszych skrupułów.
Oboje boimy się ich więzień, policji, obozów,
w których zamykają nasze ideały.
Tylko dlatego, że sami się boją,
nocy nie przespanych, w strachu spędzonych,
w strachu przed tym, że przyjdziemy.

... (09.12.1994 Bielsko-Biała)

I kiedy myślę, że nie można inaczej,
że jeszcze jakiś czas temu może i się dało.
To jestem jaki jestem, od zawsze taki sam,
mniej niedostępny bardziej pomocy potrzebujący.
I kiedy wiem, że jeszcze tyle czasu zostało,
do kolejnego przeżycia tego co już tak dawno,
zamknąłem w pergaminowym pudełku,
z poukładanymi wspomnieniami.
I kiedy wiem, że dzień za chwile się skończy,
i w obawie przed mrokiem ukryje się w matki ramionach,
Wiem, że lat przecież już tak wielu,
nie rozmawialiśmy ze sobą tak realnie ciepło.
I myślę, że niepotrzebne jest to udawania,
chowanie się przed każdym nowym dniem,
w zakamarkach mojej własnej urojonej świadomości,
w których nie ma ludzi w czarnych wysokich butach.